Jest rozdział!
Wybaczcie mi, że nie było go w poniedziałek, no ale cóż...
moja skleroza -.-
Chcę też dodać, że dziękuje tym wszystkim którzy komentują! Naprawdę wielkie dzięki ^^!
Oraz dziękuje Miyako za zbetowanie <3 !
Chcę też dodać, że dziękuje tym wszystkim którzy komentują! Naprawdę wielkie dzięki ^^!
Oraz dziękuje Miyako za zbetowanie <3 !
>><<
Kilka dni później, Markiza udała się powozem do sąsiedniego
miasteczka, żeby poszerzyć swój zbiór ksiąg. Aby dostać się do sąsiedniej
mieściny, należy przejechać cały rynek i minąć dom na wzgórzu. (teraz Księcia
Snape’a).
Hermiona wyjrzała przez okno powozu, żeby przyjrzeć się
posesji. Przetarła oczy w zachwycie. Dom był całkowicie inny. Zdawał się być
większy, możliwe, że powiększony był o jedno piętro i odrestaurowany. Jednakże
był bardzo mroczny i można było wyczuć wokół niego aurę wrogości.
>><<
Powóz zatrzymał się, przed nowo otworzoną księgarnią.
Markiza Hermiona Granger z pełną gracją, zeszła po stopniach swojego powozu i z
podniesioną głową przekroczyła progi sklepu, mając nadzieję zastać w nim swą
przyjaciółkę – Ginevrę Weasley. Dzwoneczek u góry drzwi zadzwonił i zaraz za
regałów z książkami wyłoniła się ruda czupryna.
-Witaj! – Dziewczyna średniego wzrostu, o dużych błękitnych
oczach i ciepłym uśmiechu przytuliła na powitanie Hermionę.
-Cześć. Przy tobie nie muszę odstawiać tych szlacheckich
ceregieli.- uśmiechnęła się ciepło markiza.
-No jasne - chwyciła ją za dłoń.- Choć, mam dla ciebie pełno
nowych, nieużywanych ksiąg. Przyjechały godzinę temu z drukarni. Prowadziła ją
przez niekończące się regały zastawione z góry do dołu księgami.
-Wyśmienicie.
-Uprzedzam, jest ze mną… –zniżyła głos-…baronowa Lavender
Brown. Cały czas plotkuje. Nie wiem jak ty ją znosisz. -Przystanęła przy regale
i wyjęła dużą, oprawioną w czerwoną skórę księgę. -Nie jest nowa, ale powinna
ci się spodobać. Oddał ją tu dość wyjątkowy człowiek. Odziany w czerń. –
Wcisnęła w ręce przyjaciółki książkę i podeszła do biurka przy, którym
baronowa, obok ładnego stosiku ksiąg, skrobała coś na pergaminie. -Markiza
Granger przybyła po księgi.-zaanonsowała.
-Ohhh! Dzień dobry moja droga, zaćwierkała Lavender i
ucałowała Hermionę w policzek. - Napijesz się herbaty z cynamonem?
-Nie, dziękuje. - skrzywiła się na myśl o tym ohydztwie. -
Ale proszę o kawę.
-Kawę? - zdziwiła się.
-Tak, kawę. Czyżbyście nie posiadali kawy?-Hermiona usiadła
na twardym krześle naprzeciwko biurka.
-Skądże. Ginny! Zrób kawę i herbatę.- rozkazała rudej, która
widocznie nie miała ochoty usługiwać baronowej. Jednak różniły je stopnie
społeczeństwa. Ginerva Weasly była zwykłą, prostą dziewczyną, choć jej brat
ostatnimi czasy zdobył jakąś odznakę w wojsku i jest teraz generałem. Jakby
pomyśleć, świetna partia. Ale człowiek ten jest strasznie nudny…A baronowa
Lavender Brown jest damą. Nie może się równać z marnymi Weasleyami. - Zaraz
zawołam służącego, zaniesie twe księgi.
-Dziękuję. - uśmiechnęła się.
-Jestem strasznie zawiedziona. – odparła smutno.
-Czymże to?
-Posiadłością, której nie mogła nabyć. – Uderzyła lekko
pięścią w blat biurka.
-Mówisz, o domku księcia Farena?
-Owszem. -Wpatrzyła się w zachodzące słońce za oknem. -
Jakiś nie znany nikomu panicz, przyjeżdża i myśli, że jest nie wiadomo kim!
-założyła ręce na piersi.- Hołota pewnie jakaś !-oburzyła się. -Moja
droga, masz w ogóle pojęcie, kim on jest i co robi?
-Nie, a ty masz jakieś pojęcie o nim ? - zaciekawiła się i
podparła podbródek dłonią.
-Słuchaj. – Baronowa wpadła w szał plotkowania. Mogła robić
to godzinami. -Podobno…Wiem to z sprawdzonego źródła. - zniżyła głos. – On
uwodzi wszystkie kobiety. Steruje nimi jak pionkami szachowymi. Teraz pewnie
zapytasz mnie skąd to wiem. A dane mi było rozmawiać z jedną z tych omotanych
kobiet. Ona nie pamiętała jak znalazła się u niego w komnatach, miała tylko
przebłyski. Ale też bardzo nieme. Jednak, co najciekawsze, nie mogła określić,
dokładnie jak wyglądała jego twarz.
-Mówisz poważnie?
-A mówiłam, kiedyś coś nie poważnie? –Baronowa zrobiła
obrażoną minę.
-No gdyby się zastanowić…-Hermiona udawała zamyśloną-Too…
-Dobra! Mówiłam. Ale najgorsze w tym wszystkim jest to,
że…-rozejrzała się czy wokół, nikogo nie było i mówiła prawie nie słyszalnym
szeptem.
-Uprawia nierząd. –dokończyła za nią Ginny z tacą z napojami
i koszyczkiem z herbatnikami.
-Chcesz, żeby mi serce stanęło?! Na boga…Wystraszyłaś mnie.
-oburzyła się Lavender.-No ale, nie będziesz tak siedzieć. Do roboty ! Zanieść
księgi pani Hermiony. Ruda wykonała polecenie. -Mówię ci, to partia nie godna
niczyjej cnoty.
-Może i masz rację.-odpowiedziała. –A właściwie, to skąd
masz pewność, czy ta kobie…
-Wybacz mi, klienci. Wiesz o co mi chodzi. – ich rozmowę
przerwał dzwoneczek nad drzwiami. - A do cholery jasnej nie mam pojęcia gdzie
jest ta głupia dziewucha. -oburzyła się, jednak ucałowała Hermione w policzek i
znikła za jakimś regałem.
Markiza Granger w duchu zastanawiała się nad całym sensem
wypowiedzi blondynki. Przecież kobieta mówiła, że nie pamięta jego twarzy. To
skąd do cholery wiedziała, że to książę Snape? Skąd ja się pytam ?
Ehhh…to jest niedorzeczne ! – stwierdziła i dopiła kawę. Poszła
poszukać Lavender lub Ginny, żeby pożegnać się z którąś z nich. Weszła w szereg
regałów i usłyszała gdzieś pomiędzy nimi westchnienie i cichy chichot.
Kierowała się w stronę dźwięku. Zgubiła go. W księgarni zrobiło się absolutnie
cicho. Zaczęła się wycofywać. Przez duże okno dojrzała swoją rudą
przyjaciółkę, która wdała się w rozmowę z jej woźnicą. Znów ten dźwięk! Ktoś
zachichotał. Zanurzyła się znów w szereg ksiąg i nasłuchiwała, tym razem nie
mogła stracić tego dźwięku. Była blisko. Słyszała go za kolejnym regałem.
Podeszła do niego i wysunęła jedną z ksiąg. Zasłoniła ręką usta. Nie mogła
uwierzyć w to co widzi. Baronowa w rozpiętej sukni obściskiwała się z kimś
gorąco. Kto mógł być wybrankiem Lavender? Hermiona próbowała
dostrzec twarz owego mężczyzny, lecz dość masywna budowa kobiety zasłaniała
sylwetkę tajemniczego panicza. Co dziwne, był ubrany na czarno. W sumie, każdy
w mieście mógłby być tak ubrany! Para zaczęła gorączkowo się rozbierać i
zbliżać do regału, za którym stała markiza. Brunetka wsunęła szybko księgę i
pośpiechu wybiegła.
>><<
Hermiona całą drogę powrotną do Denar analizowała to, co
zobaczyła w księgarni. Niby Lavender nie miała nikogo. Szukała kogoś na męża,
ale żeby tak publicznie? Przecież ktoś mógłby ich zobaczyć i co wtedy? Matka
Baronowej Brown nie była by zadowolona z tego, że jej landryneczką (Matka
Baronowej Lavender Brown, często używała tego zdrobnienia zwracając się do
córki) obściskuje się z byle kim! Choć gdyby spojrzeć na to z innej strony, to
oddała się sędzinie Malfoy’owi. Więc raczej nie powinno jej to dziwić.
-Proszę zajechać do najbliższej apteki. – zwróciła się do
woźnicy, który na odpowiedz pokiwał głową.
Przejechali obok wzgórza, skręcili w pierwszy zakręt i gdy
dotarli na miejsce zaczęło się ściemniać. Powóz stanął tuż za tym czarnym,
przywołującym ból wozem. Czyżby Książe Snape był w aptece ? –
zastanawiała się wychodząc z powozu. Do wozu przed nią podleciał szczupły
brunet, który ukłonił się przed nią i ze środka wyciągnął drewnianą skrzynkę,
która zabrzęczała. W środku musiały być jakieś fiolki. Brunetka weszła do
apteki zaraz za mężczyzną. Zadzwoniła dzwoneczkiem przy ladzie i czekała, aż
ktoś do niej podejdzie. Znów zadzwoniła, gdy nie otrzymała żadnej odpowiedzi i
znów. Co się dzieje z tymi ludźmi ?
-Halo, jest tu kto? – zawołała markiza Grenger, lecz bez
skutku.
Znów zadzwoniła dzwoneczkiem, dając sobie ostatnią szanse,
ale ciągle to samo. Nikt nie raczył jej obsłużyć. Postanowiła, że jeśli
znajdzie właścicielkę apteki – Panią Minerwę Dumbeldore, która była jej
przyjaciółką, to osobiście skarci ją z góry do dołu. To przecież horror, żeby
czekała ! Weszła za ladę sklepu i nacisnęła złotą, zużytą już klamkę drzwi,
które ustąpiły. Weszła do małego pomieszczenia z dwoma drzwiami. Za jednymi
musiał być składzik z lekami, za drugimi zaś, kwatery Państwa Dumbledore.
Sprawdziła, czy kobiety nie ma w składziku, jednak drzwi były zabezpieczone
zaklęciami obronnymi. Zapukała w kolejne drzwi, nie chcą wchodzić nieproszona.
Gdyby przekroczyła komnaty Pani Dumbeldor, bez zaproszenia wyszłaby na
prostaczkę. Raz się żyję ! - pomyślała, gdy nikt nie otworzył
jej drzwi. W mieszkaniu było cicho. Nikogo chyba nie było. Przecież ten
mężczyzna, który wszedł przede mną musiał gdzieś tu być. – stwierdziła
i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu, aptekarki. Weszła w długi wąski korytarz
i zobaczyła słabe światło za uchylonych drzwi. Podeszła bliżej. Chciała wejść
do środka pokoju z którego wydobywało się światło jednak powstrzymała się
słysząc rozmowę Pani Dumbeldor z jakimś mężczyzną:
-Na boga. – jęknęła – Gdzieś ty był? – zapytała nonszalancko
jej przyjaciółka.
-Szukałem Cię. – odpowiedział męski, skądś znany głos
Hermionie.
-Ohh…przestań! Na Boga! CO ty ze mną…-nie dokończyła,
jęknęła głośno tak jakby w spazmach euforii. Markiza próbowała dojrzeć
rozmawiającą parę przez uchylone drzwi, jednak nic z tego.
-Ciszej, jeszcze ktoś Cię usłyszy chcesz tego? – zapytał
mężczyzna.
-Jak mam nie krzyczeć, skoro cały czas doprowadzasz mnie do
szaleństwa.- zachichotała kobieta. - Ale masz rację. Słodka Kirkę. Drzwi są
otwarte ! – jęknęła przerażona aptekarka.
-Zamknij je. –rozkazał jej męski głos.
Hermiona osunęła się w głąb korytarza i czekała, aż drzwi
zamkną się. Podeszła do nich i schyliła się do dziurki od klucza. Zamknęła
jedno z oczu i przyglądała się całej sytuacji w pokoju. Zrobiło jej się słabo i
o mało nie przechyliła się do tyłu z wrażenia. W pomieszczeniu tyłem do niej
stał nagi, bardzo blady mężczyzna i co dziwne z czarnymi włosami do ramion.
Jego sylwetkę oplatały nogi Pani Dumbeldore. Pan Snape? -zapytała
siebie Hermiona.
-Ohhh…Książe – jęknęła kobieta w pokoju, gdy ruch bioder
mężczyzny przyśpieszył –Matko Boska, nie wytrzymam ! – krzyknęła.
Hermiona odwróciła wzrok, nie mając ochoty widzieć jak
starsza kobieta dochodzi w objęciach młodszego od niej o kilka lat mężczyzny. Po
słowach swojej przyjaciółki, jednak upewniła się w plotkach usłyszanych od
baronowej. Merlinie, przecież ta kobieta była zamężna od kilkunastu lat z
największą szychą w mieście - Burmistrzem Albusem Dumbeldorem, a mężczyzna w
pokoju na pewno nie był jej małżonkiem. Przecież jest tak poczciwą i
szanowaną kobietą. Co sprowadziło ją na tą ścieżkę? No tak… per pan wybzykam
wszystkie kobiety w mieście. Inaczej Minerva od tak, nie oddałaby się innemu
mężczyźnie. To wszystko było dziwne! – stwierdziła trochę
przerażona. Wyprostowała się i kilka razy odetchnęła ciężko. Wydostała
się z mieszkania Państwa Dumbeldore i zamknęła za sobą cicho drzwi. Obróciła
się ku wyjściu. Pisnęła cicho. Przy ladzie stał oparty ten sam mężczyzna, który
wnosił do apteki skrzynkę.
-Co widziałaś ? – zapytał.
Markiza Granger nic nie odpowiedziała . Chciała się szybko
wydostać ze sklepu.
-Co widziałaś? – znów zapytał, gdy ta ruszyła do wyjścia.
–Stój! – ryknął i chwycił ją boleśnie za dłoń, wbijając w jej brzuch różdżkę.
–Mów! – zażądał. Kolejny prostak! – pomyślała.
-Wybacz, mój drogi panie, ale w związku z pańskiem
aroganckim zachowaniem nie zamierzam udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. –
odpowiedziała z nutą goryczy w głosie.
-Gadaj babo ! – Potrząsnął jej ciałem w gniewie. Hermiona
odetchnęła głęboko, żeby nie wybuchnąć zaraz.
-Jak sądzę, mężczyzna w pokoju mojej przyjaciółki Minervy,
jest twoim panem i powinien on odpowiedzieć za swoje karygodne zachowanie. –
przerwała, gdy usłyszała znów głośny krzyk ekstazy. Spojrzała groźnie na
mężczyznę i uniosła dumnie głowę. – Nawet gdybyś sprawił, że zapomnę o tym
incydencie, o ile wiesz jak to zrobić. – spojrzała na niego z pogardą – To twój
właściciel, drogi…- przewertowała go wzrokiem z góry do dołu- Chłopie – dodała,
z grymasem obrzydzenia na twarzy – Jest w centrum zainteresowania całej
miejscowej śmietanki towarzyskiej.
- I co to ma niby znaczyć ? – sarknął niedbale.
-Znaczy to, iż twój szanowny pan, jeśli wierzyć plotkom i
tym co dane mi było widzieć, za przeproszeniem pieprzy wszystko co się rusza. –
uśmiechnęła się wrednie .
- Głupie babsko ! – ryknął mężczyzna i wbił mocniej różdżkę
w brzuch Hermiony. Dziewczyna jęknęła cicho z bólu i zgięła się lekko w pół.
–Myślisz, że możesz obrażać mojego pana?! Ty głupia kurwo! – znów ją wyzwał i
wzmocnił uścisk na jej dłoni. – Co teraz powiesz ? Cruc…
-Przepraszam, czy coś się stało ? – zapytała jakaś postać w
mroku pomieszczenia, tym samym przerywając mężczyźnie. –Ohh…Korneliuszu, co ty
robisz tej damie? Puść jej rękę. –Hermiona poznała barwę głosu, tajemniczego
przybysza.
-Mój panie, ta…-powstrzymał się od tego, żeby znów nie
rzucić obelgą w jej stronę- baba, obraziła cię !
-Korneliuszu. – zaczął – Po pierwsze jak ty się wyrażasz? –
Powoli zbliżał się do nich. – Mówiłem Ci tyle razy, że do kobiety należy mieć
szacunek. – stanął tuż przed nimi, a Hermiona upewniła się w przekonaniu, że
przed nią stoi sam Książe Severus Snape. - Poluzuj uścisk na tej aksamitnej
dłoni. – rozkazał mu, a mężczyzna posłusznie wykonał polecenie. –Proszę
wybaczyć zachowanie, mojego służącego. – uniósł jej dłoń i w miejscu, gdzie
czerwieniła się skóra złożył pocałunek.
-Proszę przestać! – oburzyła się. –Co pan sobie myśli! –
uderzyła go w policzek.
-Ja…
-Proszę się nie tłumaczyć! – przerwała mu. - Wiem co nieco o
Panu i nie zamierzam rozmawiać z taki…-brakowało jej słów- takim…takim gburem !
- jako dama nie mogła się wyrażać nieprzyzwoicie, dlatego to jedyne słowo,
które przyszło jej do głowy.
Książe uśmiechnął się lekko, już otwierał usta, żeby coś
powiedzieć, ale Hermiona zignorowała go i w szlacheckim stylu wyszła z apteki.
>><<
Markiza Hermiona Granger zasnęła bardzo wzburzona. Można
powiedzieć, że nie spała, bo jak można nazwać sen, w którym człowiek miota się,
cały czas nerwowo otwiera oczy i czuję czyjąś obecność w pokoju?
Jednym słowem cudowne :) twój pomysł na historię jest niesamowity 😁
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Rosenatorka
Dziękuje :) zapraszam na 3 rozdział ;)
Usuń