środa, 8 lipca 2015

Szachista: rozdział 4 ~Masquerade

Hej <3
Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że rozdział jest dopiero dzisiaj, wynikło to z kilku problemów, które miała moja beta, ale i tak muszę jej podziękować za to, że chce się jej siedzieć przy tym. Dziękuje kochana! <3 <3
>><<
- To pion.- stwierdziła. - Jaką ma dokładnie funkcje? – zapytała zaintrygowana Markiza.
-Pion, pion, pion… - powtarzała cały czas Minerwa usiłując przypomnieć sobie cokolwiek.
- Ta figura występuje tylko w szachach – oznajmiła Hermiona patrząc na słońce, które było coraz bliżej zachodu. – Znasz dokładnie zasady tej gry?
- Ymm.. nie, wybacz… - ich rozmowę przerwały dwie sowy. Jedna duża, pewna siebie o szarych piórach, złotym dziobie i szponach, druga nieco mniejsza, ubarwiona na czarno i szaro. Dziobek i pazury były lekko brązowe. Zwierzęta podleciały do swoich właścicieli, a kobiety prawie równocześnie odwiązały z nóżek posłańców wiadomości. Obie kobiety dostały te sam list, napisany na czarnym pergaminie.
„Witam szanowną Markizę Hermionę Granger
Chciałbym zaprosić pannę na bal maskowy,
Który odbędzie się w mojej rezydencji na
Wzgórzu, o godzinie 20:00 za dwa dni.
Proszę o listowne potwierdzenie swojej osoby na balu.
Z uszanowaniem
Książe Severus Snape.”
-Wybierzesz się? – zapytała starsza kobieta, przyjaciółki, która siedziała, tępo wpatrzona w list. –Osobiście sadzę, że powinnyśmy tam iść. Wybiorę się z Albusem, zrekompensuję mu się jakoś…-popatrzyła na Hermionę, która powoli analizowała treść zaproszenia. – Haloo… moja droga ? – Dalej nic. – Hermiono Granger. – Nic.
Kobieta ocknęła się dopiero, gdy poczuła ciepło dłoni Minerwy na swoim ramieniu.
-T-t-ak – słucham? – potrząsała głową i zdezorientowana patrzyła na twarz aptekarki.
-Uważam, że powinnyśmy tam iść. Co sądzisz o tym pomyśle? – zapytała, kończąc swoją kawę.
-Nie jestem przekonana co do tego. – znów dziobała babeczkę, widelczykiem.
-Moja droga, proszę. Wybierz się tam. Będzie mi raźniej. – popatrzyła na nią błagalnie.
-Niech będzie. Zgadzam się. – Brunetka westchnęła głośno i uśmiechnęła się krzywo do starszej koleżanki. 
Czy na pewno dobrze robię? – pytała samą siebie.
>><< 
Ubiegłej nocy obie kobiety stwierdziły kilka faktów na temat znamienia widniejącego na nadgarstku Minerwy Dumbeldore, jednak szybko zrezygnował z tych tez, twierdząc, że te historię są zbyt fantazyjne, żeby mogły być prawdziwe, ale czy na pewno było warto rezygnować z kilku niedorzecznych intryg?
>><< 
Kolejna noc w tym samym mieście. Kolejna kobieta, która bez ogródek odda mu swoje ciało. Dzisiaj padło na żonę piekarza Lucylle Stown. Zaczęło się jak zwykle – niewinna rozmowa, w którą wkradał się maciupkimi krokami flirt. Potem dochodziło do „rękoczynu” czyli pierwszego cielesnego spotkania. Podanie, pogładzenie nadgarstka, na którym ukazywał się stopień dostępności kobiety. Nigdy nie spotkał się z większym niż pion. Nigdy. Zawsze ta sama figura. No i oczywiście, co najważniejsze na koniec, to współżycie.

Chyba zaczynało mu się to nudzić.
>><<
>>dwa dni później<<
Markiza Hermiona Granger kilka godzin przed balem zaczęła przygotowania.
Odkręciła wodę w łazience i pobiegła szybko do sypialni, żeby zabrać bieliznę. Zakręciła kurek i powoli zaczęła zanurzać się w gorącej wodzie. Usiadła opierając głowę o ściankę wanny. Wyciągnęła prawą dłoń po kostkę mydła. Namydliła się i wtarła mydło we włosy. Zanurzyła głowę w wodzie i opłukała długie loki. Znów namydliła ręce i zaczęła myć ciało. Szyję, obojczyk, brzuch zaczynając dłońmi wędrować coraz to niżej, aż do jej kobiecości. W końcu palce dotarły do wymarzonego celu. Nie mogła się powstrzymać. Syknęła cicho gdy jej palec delikatnie dotknął jej. Uśmiechnęła się lekko. Jej policzki zrobiły się różowe.  Środkowym palcem pocierała powoli łechtaczkę. Potrzebowała się wyładować. Odchyliła głowę w tył. Drugą dłonią zmierzała ku swojej piersi. Nie przystoi mi to! – pomyślała, lecz nie przerywała czynności. Palcami drugiej ręki  masowała swój sutek. Zamknęła oczy, żeby bardziej odczuć doznania. Palec na jej kobiecości zaczynał nabierać tempa. Zacisnęła lekko oczy. Przeszył ją dreszcz. Przez jej myśli przejechał czarny powóz. W dodatku widziała twarz Księcia Snape’a. Otworzyła panicznie oczy i podskoczyła wystraszona. Oddychała szybko i płytko. Wyskoczyła z wody jak poparzona. Zaklęciem wysuszyła ciało i włosy, które zaraz się napuszyły. Założyła białą koronkową bieliznę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kto ją obserwuje. Miała przeczucie, że ktoś na nią patrzy. Z szafeczki szybko wyjęła, długi prześwitujący szlafrok. Narzuciła go na ramiona i wyszła z łazienki. Teraz czuła się o niebo bezpieczniej. Nikt na nią nie patrzył. Pomiędzy przejściem z kuchni, na schody prowadzące do jej sypialni, popatrzyła na zegar, który zasygnalizował jej, że do balu zostały tylko dwie godziny. Westchnęła zrezygnowana. Tak bardzo nie chciała widzieć się z Księciem. No ale czego nie robi się dla przyjaciół? W sypialni zajęła się twarzą. Nałożyła puder, na policzki róż. Najważniejszy element twarzy - usta - pomalowała ciemno-krwistą szminką. Rzęsy machnęła zaklęciem na czarno. Włosy spięła w niski elegancki kok i była prawie gotowa.  Z szafy wyciągnęła dwa pudełka z białego drewna. Z większego z nich wyjęła sukienkę, którą wybrała dla niej Minerwa. Na pierwszy rzut oka nie robiła wrażenia, ale gdy włożyła ją na siebie, była zaskoczona efektem. Dekolt w kształcie trójkąta uwydatniał jej piersi, a mocno wycięte plecy dodawały jej seksapilu. Obróciła się wokół własnej osi, żeby patrzeć jak szaro czarne płaty lekkiego, zwiewnego materiału unoszą się i opadają. Uśmiechnęła się sama do siebie, była bardzo zadowolona z sukni. Tylko dziękować Pani Dumbledore za tak dobry wybór. Z mniejszego z pudełek wyciągnęła maskę. Rzeźbioną w najlepszym z metali. Maska nie zasłaniała zbyt wiele, ale także nie ujawniała jej tożsamości. Wprost idealnie pasowała do jej urody. Kocie oczy wycięte w metalu, wokół których były dodające jej pociągającej tajemniczości. Zawiązała maskę z tyłu głowy i tak naprawdę była gotowa. Gdy założyła ją na twarz poczuła, że tak naprawdę teraz może być kimś całkiem innym.
>><< 
Brunetka jechała przez ciche i ciemne uliczki Denar razem z Państwem Dumbeldore. Przyjaciółki nie zamieniły ze sobą ani słowa podczas całej podróży. Markiza Granger była nieco przejęta tym, co może ją spotkać na balu, a Minerwa gorączkowo rozmawiała ze swoim mężem, który cały czas pożerał swoją żonę wzrokiem, gdyby nie było z nimi Hermiony pewnie cały powóz kołysał by się na prawo i lewo. Pani Dumbeldor wyglądała olśniewająco. Miała styl. Wybrała sobie długą czerwoną suknię na ramiączkach. Wyeksponowała swoją szczupłą szyję sporą brylantową kolią. Siwe włosy, tak samo jak Hermiona spięła w kok. Do tego maska na srebrnym cieniutkim patyczku. Wszystko komponowało się wprost idealnie.
-Drogie damy, jesteśmy na miejscu. – oświadczył Pan Dumbledore wychylając lekko głowę z okna powozu.
>><< 
Powóz zatrzymał się niedaleko posiadłości. Markiza poczuła, że brak jej tchu. Coś dziwnego się z nią działo. To miejsce działało na nią w tajemniczy sposób.  Wyszła z powozu tuż za Panią Dumbledore. Jej policzki zrobiły się czerwone, przybrały niemal kolor kwitnącej róży.
-Coś nie tak? – zwróciła się do niej Minerwa.
-Dziękuję, wszystko w porządku. – uśmiechnęła się krzywo i odetchnęła ciężko.
Aptekarka chwilę wpatrywała się w nią, potem szepnęła coś swojemu mężowi, który zachichotał cicho i ruszyła pod ramię z Albusem. Hermione odetchnęła głęboko kilka razy i także powoli kierowała się na zabawę. Po drodze zauważyła, że otoczenie zmieniło się diametralnie. Drzewa posępniały, a dom był otoczony masywnym murem, za którym widać było rezydencję tak upiorną jak jej właściciel. Przekroczyła piękną rzeźbioną bramę, która na pierwszy rzut oka wyglądała na bardzo lichą, ale jeżeli jej się przyjrzeć, była solidnie wykonana. Szła dalej do drzwi głównych, przy których kłębiła się jeszcze garstka ludzi. Przeczekała, aż jeden ze służących zaanonsuje pary i sama szepnęła mu do ucha swój pseudonim.
-Markiza Rose.- powiedział głośno mężczyzna, któremu zdradziła swoje nowe imię. Takie były wymagania balu. Tu wszyscy mieli być anonimowi, inni niż za dnia. Hermiona dygnęła lekko i z gracją schodziła po długich marmurowych stopniach prowadzących ostatecznie na sale. Idąc po schodkach czuła się niezwykle niekomfortowo, jednakże schlebiało jej to, że zawładnęła wzrokiem wszystkich mężczyzn. Była klejnotem tego balu.
>><< 
-Korneliuszu, mój oddany sługo. – zwrócił się do niego jego Pan.
-Słucham, mój Panie.  – odpowiedział zaciekawiony sługa.
-Czy pośród tego tłumu jest jeszcze kobieta, której sercem i umysłem nie zawładnąłem? – wpatrywał się niemo w tłum nad nimi.
-Mój Panie. – mężczyzna zaczął rozglądać się po zebranych w Sali kobietach. – Sądzę iż jeszcze z tą nie obcowałeś. – wskazał palcem na brunetkę, którą od godziny czy dwóch oblegał tłum mężczyzn.
-Korneliuszu, niechętnie muszę to przyznać, ale… – zatrzymał się i popatrzył na niego zimnym wzrokiem, czarnych tęczówek. – Przynieś mi papierosy. – dodał, a jego służący pojawił się przed nim z srebrną, rzeźbioną papierośnicą.
-Proszę. – otworzył wieczko, a jego właściciel wyjął długi zwitek papieru, napchany tytoniem.
-Kończąc mój drogi.- zaciągnął się mocno, gdy odpalił papierosa. – Masz rację. Tej kobiety jeszcze nie skalałem. – Westchnął i znów się zaciągnął. – Daj mi to. – wyrwał z jego rąk srebrny przedmiot i schował do dużej kieszeni. Pozostawiając za sobą ogromne smugi dymu, ruszył w stronę brunetki.
>><< 
 Minęło kilka godzin odkąd Hermiona pojawiła się na balu. Obecność wielu mężczyzn starających się o jej względy sprawiła, że czuła się zmęczona. Lubiła, gdy znajdowała się w centrum uwagi, a wszystkie oczy spoglądały na nią, jednak z minuty na minutę stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Obserwowała salę w celu odnalezienia kogoś znajomego niestety ostatnią osobą, którą chciała widzieć był sędzia Malfoy idący prosto w jej stronę. Rozpoznała go po długich blond włosach, które jak zwykle spływały po jego ramionach.
-Witam. – przewertował ją wzrokiem, spragnionym kobiecego ciała - Jak się Pani bawi, dzisiejszego wieczoru? - rozpoczął rozmowę, a na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmiech.
-Znakomicie.- Odsunęła  się od niego, widząc jak pożądanie narasta w jego oczach. –Jednakże – popatrzyła na niego pewnie – Czy mógłby mnie Pan zostawić samą?
-Ohh… Moja droga.- uśmiechnął się chytrze. – Pójdę, jeśli ze mną zatańczysz. - jej ciało przeszedł dreszcz, jednak nie rozkoszy, a obrzydzenia.
Nagle poczuła na swojej tali, dłonie, które zaczynały ją oplatać.
-Drogi Luciuszu – Zwrócił się do niego głos o barwie niskiego barytonu. - Ta piękna dama jest ze mną i jak mniemam nie powinieneś zmuszać jej do tańca, ze względu na twe samolubne potrzeby. – Zakończył i  zwrócił się w stronę brunetki. - Czy mógłbym? – Wyciągnął w jej stronę dłoń, a ona bez większego namysłu podała mu swoją i oboje powędrowali na sam środek parkietu.
>><< 
 Gdy weszli na parkiet w kształcie szachownicy a jej partner chwycił ją odpowiednio do tańca, orkiestra zaczęła wygrywać szybszą muzykę. Miała wielkie szczęście, że to on prowadził, bo z jej lichymi umiejętnościami do tańca, oboje daleko by nie zaszli. Zakręcił nią kilka razy i dopiero teraz mogła mu się przyjrzeć. Miał na sobie białą koszulę i czarną kamizelkę, a pod szyją fular, w kolorze koszuli. Do tego także czarne plisowane garniturowe spodnie i eleganckie buty. Wisienką na torcie była jednak maska, którą miał na twarzy. Czarna, zasłaniająca jego oczy. Robił na niej wrażenie, bo wyglądał naprawdę przyzwoicie i jak mało kto na tej sali schludnie.
-Mój szanowny wybawco dziękuję, za uratowanie mojej dumy. – uśmiechnęła się lekko.
-Skazą na mojej duszy, byłoby nie wyratowanie Pani od tego.. Przepraszam ale nie będę się wyrażał przy damie. – skrzywił się na myśl o  Malfoy’u. -Jednakże będzie mi Pani dłużniczką – odparł  spokojnie, tak jakby codziennością było dla niego ratowanie dam w opresji.
-Tak Pan sądzi? – prychnęła rozbawiona.
-Moja droga, ja nie sądzę. Ja to wiem. – uniósł prawy końcik ust w górę. Hermiona pomyślała, że ten mały uśmieszek dodaje mu atrakcyjności.
-Więc, jak mogę spłacić mój dług wobec Pana osoby?
-Będę wdzięczny, jeśli da mi Pani czas do namysłu. – Widziała błysk w jego oczach. Cały czas na nią patrzył. Nie odrywał od niej wzroku. Było to dość niezręczne, ale do zniesienia.– Nie chciałbym stracić takiej okazji – widziała, ze w tej chwili on obserwuje jej twarz, może nawet i podziwia. - Dlatego muszę – przerwał na chwilę – rozważyć to dokładnie. – mówiąc to nie odrywał od niej czarnych, oczu z którymi już gdzieś się spotkała.
-Dobrze, mój drogi zbawco. – uśmiechnęła się kokieteryjnie. – Kiedy zechcesz. – przerwała i poczuła jak jego dłoń niebezpiecznie zaczyna krążyć po jej tali. To było dość podniecające.  – I gdzie zechcesz – zrobiła krótką przerwę i popatrzyła na niego poważnie. – Ale – podkreśliła te słowo – Pod jednym warunkiem. – posłała mu zadziorny uśmiech.
-Jakim? – zmarszczył brwi i uśmiechnął się nie widocznie.
-Zdradzisz mi swe imię. – odparła z wielką satysfakcją. Jego ręka zatrzymała się. Plask! Oboje wtuleni w siebie leżeli teraz na posadce. Hermiona nie zdążyła się ocknąć, widziała przed sobą, tylko jej tajemniczego towarzysza. Nachylił się nad nią na łokciach.
-Hetman – wyszeptał cicho w jej usta, po czym złożył na nich delikatny pocałunek. –A ty moja droga muzo?
-Markiza Rose. – On nic nie odpowiedział, tak jakby w podziękowaniu. Pocałował ją. Delikatnie. Dokładnie jak przedtem. Podniósł się z ziemi i zanim Hermiona doszła do tego co się dzieje wokół niej, zleciało się wielkie zbiorowisko jej adoratorów chcących pomóc jej wstać. Jeden z nich wyjaśnił jej że para tańcząca obok potrąciła ich, ale ona wcale nie chciała wiedzieć dlaczego znalazła się na zimnej betonowej posadzce. Chciała wiedzieć gdzie zniknął Hetman, który tej nocy tak zawrócił jej w głowie.
>><< 
Rzucił jej ostatnie spojrzenie zanim zaczął stapiać się z tłumem i zanim jego zdobyczy nie obleciały sępy, zwane zwykłymi, pustymi adoratorami kobiet, którzy nie wiedzą, co to znaczy wzbudzić w kobiecie uczucie.
-Ubawię się przy tobie, moja droga Rose. – pomyślał i dalej szedł przed siebie.
 Była piękna i z charakterem, z którym będzie mu trudno igrać. Jednakże jaki miała stopień dostępności? Nie mógł tego wyczuć, co znaczyło, że to nie skończy się tylko jednym balem.