PS. Mam nadzieję, że nie zawiodę was tym rozdziałem!
PS2. Dziękuje tym wszystkim, którzy czytają, komentują!
PS3. Po raz tysięczny dziękuje Hachi za zbetowanie! <3
>><<
>><<
„Ludzie są jak szachy, jednak strata każdego
boli”
Był ciepły
wrześniowy dzień. Hermiona już od roku nie bywała w Denar. Jedyną osobą z
miasteczka, z którą miała kontakt, była Minerwa. Odwiedzała ją i informowała o
najnowszych ploteczkach. Stąd Markiza wiedziała, że sędzia Lucjusz Malfoy
został brutalnie zaatakowany przez nieznanego napastnika. Wszystkie brukowce o
tym huczały. Hermiona mogła się nawet pochwalić, że ma jeden egzemplarz Proroka
Codziennego, w którym widnieje Malfoy odgrażający się, że znajdzie "Gnoja, który mu to zrobił". Z
blizną ciągnącą się przez czoło aż do czubka nosa, wyglądał jeszcze okropniej.
Przypomniała sobie wydarzenia tej pamiętnej nocy. Pamiętała każdy oddech, każdy
krzyk, każdą minutę tego horroru, każdy jego dotyk. A potem... On znów ją
uratował. Pojawił się znikąd i zaopiekował
nią. Czemu nie jechałam wtedy
powozem?! - nie umiała tego rozgryźć. Karciła się za tak nieumyślne
zachowanie. Gdyby nie chęć bycia skromną, nie odmówiłaby Albusowi. Chciał ją
odwieźć, ale ona widziała, jak błagalnie patrzy na nią Minerwa. Uległa jej, a
teraz Hetman zapłaci za to, co jej zrobił.
>>
pół roku wcześniej<<
- Chciała
odejść i odeszła. - prychnął, popijając ognistą. - Była tylko zabaweczką do
kolekcji - roześmiał się i odpalił papierosa.
- Mógłbym
coś wtrącić? - zapytał spokojnie Korneliusz .
- Gadaj –
warknął. W jego towarzystwie zachowywał się inaczej, był bardziej stanowczy i
arogancki, niż gdy był sam lub przy niej.
- Ona była
inna, pamiętasz panie o tym?
Hetman
wiedział o tym i to bardzo dobrze, ale nie zależało mu na tym.
-
Najważniejsze, że podałeś jej serum. - uśmiechnął się wrednie. - Jesteś taki
sam jak ja. - Korneliusz nie odzywał się. Układał ingrediencje na półkach. - A
teraz wynocha, wychodzę. Wrócę na kolację.
>><<
Nie jestem taki sam jak ty, wcale nie podałem jej
tego serum zapomnienia, myślał w drodze do salonu. Moje kłamstwa doprowadzą mnie do zguby. Może nawet pozbawią życia, ale
co jeśli mogłem wybrać pomiędzy życiem, a ratowaniem uczuć niczemu niewinnej
kobiecie? Jestem dżentelmenem. Przeżywałem
już, jak on, bez żadnych skrupułów, wyrzucał za drzwi kobiety, ale teraz nie mogłem
na to pozwolić. Ona była inna, a on nie widział jej wyjątkowości.
>><<
Niebo
ogarnęła czerń. Było bezkresne i gładkie jak tafla wody. Korneliusz ustawił na
szklanym stole dwa białe talerze ze złotymi zdobieniami i karafkę dla pana i
siebie. Może dziś pozwoli mi się napić?
Albo lepiej, może pozwoli mi jeść z nim przy jednym stole? Dostawił sobie
także filiżankę na swoją ulubioną, cytrynową herbatę. Pomiędzy talerzami
ustawił danie główne - pstrąg łososiowy z warzywami i cytryną. Poprawił jeszcze srebrną, połyskującą
narzutkę, która ciągnęła się wzdłuż stołu i czekał. Czekał godzinę, drugą, aż w
końcu podparty na łokciu zasnął.
- Cholera!
- obudził go gwałtowny krzyk i trzaśnięcie drzwiami. Do salonu, gdzie zwykle
jedli, wparował Hetman z furią w oczach. Korneliusz wstał z miejsca wyraźnie
zaspany i stanął tuż za krzesłem, na którym siedział - Gdzie ona jest? -
warknął mierząc sługę groźnym wzrokiem.
- Kto? -
zapytał spokojnie.
- Dobrze
wiesz kto - odpowiedział Hetman, zbliżając się w jego stronę i wyciągając z
rękawa różdżkę.
- Chodzi
panu o pannę Rose?
- Nie
zgrywaj niewiniątka.
Hetman był już na
tyle blisko, że Korneliusz był na wyciągnięcie ręki.
- Panie
mój, ja nie wiem, gdzie jest panna Rose - skłamał służący. Wiedział gdzie jest,
jak wygląda i jaka jest jest prawdziwa tożsamość.
- Może
zacznijmy inaczej. - Hetman usiadł za stołem, w dłoni nadal ściskając różdżkę.
- Siadaj. - rozkazał, a chudy mężczyzna drżąc wykonał polecenie. - Zacznę od
tego, że odwiedziłem panią Romualdę Blackberry. Ma dwadzieścia pięć lat i od
czterech lat jest szczęśliwą mężatką - Jego ton z rozwścieczonego zmienił się
na spokojny. - Oczywiście zaprzyjaźniłem się z panią Blackberry do tego stopnia
że chciała oddać mi swoje ciało, lecz i tu mamy haczyk, ja nie mogę jej
skalać. - posłał Korneliuszowi spojrzenie godne bazyliszka.
- Nie rozumiem - stwierdził mężczyzna po
krótkiej analizie tego, co powiedział mu jego pracodawca.
- Nie rozumiesz? - zapytał kpiąco Hetman,
wstając i chyląc się przez stół do pracownika. - Nie mogłem do cholery jej
dotknąć! - ryknął. - Tak samo jak innych! Sprawdziłem to - dodał mierząc go
groźnym spojrzeniem.
- Ale co
ja mam z tym wspólnego? - Mężczyzna czuł, jak wzbiera w nim strach. Pierwszy
raz od lat czuł lęk wobec swojego Pana.
- Dam
sobie rękę uciąć, że ty wiesz, gdzie ona jest. - obszedł stół dookoła. - Więc
wyjaw mi to, bo z pewnością pamiętasz to kim byłem i jakie rzeczy robiłem oraz
dla kogo pracowałem. - Korneliusz poczuł na swojej szyi zimną różdżkę swojego
pana. – Drgniesz, a posmakujesz najbardziej wyszukanych klątw.
Po czole
sługi spływały strużki potu. Jego strach mieszał się z paniką. Nie miał pojęcia
o uroku, który Hermiona rzuciła na Hetmana. Mogła uprzedzić go, a wtedy
przygotowałby się na tę sytuacje.
Korneliusz
jeszcze nie raz tej nocy zawył z bólu rażony klątwą. Gdyby nie przysięga, jaką
złożył na pewno już dawno by się złamał.
>><<
Po trzecim
dniu tortur, Korneliusz był wyczerpany. Ledwo mógł podnieść się z łóżka i
zrobić porządki w domu. Był wściekły na Hetmana. Chciał wstać i umyć podłogę,
odkurzyć meble. Był uzależniony od tego. Chciał żyć w ładzie, wszystko to było
wynikiem poprzedniego życia. Również
jego pan do dziś odczuwał jego skutki. Zniszczył
się. Przed wojną był inny. Zanim poznał tę Evans. Wojna złamała człowieka, a
dziewczyna - serce. Dlatego się tak mści. Chce, żeby każda z kobiet miała tak
samo złamane serce, jak on przez te wszystkie lata. Usiadł na łóżku i spojrzał
na zegar. Było już po dziesiątej. Już dawno powinien być na nogach. Wstał z
łóżka i lekko się zachwiał. Dotarł do drzwi i otworzył je. Wychylił głowę na
korytarz. Panowała na nim absolutna cisza. Zamknął drzwi pokoju i zszedł do
składziku po środki czystości. Szorował i polerował dom ostatkami sił. W porze
obiadowej, jak to zwykle bywało, nakrył stół i podał jedzenie. Pomimo tego, co
Hetman mu zrobił, czekał na niego. Minęło piętnaście minut odkąd wybiła
czternasta, a jego pracodawca w dalszym ciągu nie pokazywał się. Nałożył
jedzenie na talerz i ruszył w stronę sypialni swojego pana. Zapukał trzy razy.
Nikt mu nie otworzył. Pociągnął za klamkę, a drzwi ustąpiły.
-
Przepraszam. – wychrypiał słabo. – Przynio..
W pokoju
nikogo nie było. Ruszył w stronę pracowni. Tak samo jak przedtem zapukał w
drzwi i tym razem usłyszał stłumiony głos:
- Odejść!
– krzyknął
- Przyniosłem
obiad.
- Co ja
powiedziałem? – ryknął.
Sługa wraz
z posiłkiem wrócił do salonu i sam zajął się jedzeniem. Z początku nie
przejmował się zachowaniem swojego pana, ale ten z dnia na dzień pił coraz
więcej, palił i co gorsza coraz mniej wychodził z pracowni. Spędzał tam całe
dnie i noce. Doszło nawet i do tego, że przesiedział tam dwa tygodnie bez
kontaktu ze światem.
Chudy
mężczyzna jak co sobotę zajął się odkurzaniem mebli. Zaczął od swojego pokoju.
Wyjrzał przez okno. Chciał podziewać piękną pogodę. Skrzypnięcie drzwi. To niemożliwe, stwierdził i wybiegł z
pokoju na korytarz.
- Mam –
wychrypiał Hetman i uniósł w jego stronę fiolkę z żółtym płynem w środku.
- Cóż to?
– zapytał zaciekawiony sługus, podchodząc bliżej i próbując przyjrzeć się
substancji.
- To
antidotum – uśmiechnął się wrednie mężczyzna. Korneliusz zrezygnował jednak ze
zbliżania się do swojego pracodawcy. Czuł, jak jego ciało nasiąkło potem,
eliksirami i dymem tytoniowym. Ta mieszanka nie dawała przyjemnego zapachu,
wręcz przeciwnie - ostry odór. Służący nie wytrzymał i zatkał nos chusteczką
nasiąkniętą płynem do mycia mebli. Pierwszy raz widział swojego pracodawcę w
takim stanie. Miał lekki zarost, podkrążone
oczy i brudne ubrania.
-
Antidotum na co?
- Na urok.
– odparł jego pan i zmierzył wzrokiem zachowanie służącego. Zdał sobie sprawę w
jakim jest stanie. – Zrób śniadanie, zaraz przyjdę – mruknął i zniknął za
drzwiami swojej sypialni.
>><<
-
Wychodzę! – krzyknął na odchodne, nie tykając nawet śniadania. Ekscytacja
przeważyła nad wszystkimi innymi potrzebami. Koniecznie musiał wypróbować to
antidotum.
>>trzy
miesiące później<<
- Jak
myślisz, czy on czasami mnie wspomina? – zapyta Hermiona swoją przyjaciółkę
Minerwę, która siedziała naprzeciwko niej, ściskając filiżankę z herbatą.
- Nie
chciałabym cię okłamać. Nie mam pojęcia. – popatrzyła na nią ukradkiem. – A ty
myślisz o nim? – Policzki Markizy zrobiły się czerwone, a ręce zaczęły drżeć.
Uśmiechnęła się niewinnie. – Myślisz. – oznajmiła aptekarka z ukrytym strachem.
>><<
- Kolejną
butelkę! – ryknął i rzucił w Korneliusza pustą.
- P-panie
– zająkał się brunet, unikając lecącej w jego stronę butelki.
- Mówię
coś, a wiesz że nie lubię się powtarzać. – Uniósł pustą szklankę do ust i
spróbował się napić. – Do cholery, sam mam sobie ją przynieść? – Wstał z fotela
w którym siedział, zachwiał się i upadł z hukiem tuż obok fotela. Korneliusz
nie czekał długo. Podbiegł do swojego pana i pomógł mu usiąść obok fotela.
- Jak się
Pan czuje? – zapytał zmartwiony sługa.
- Ja już
tego nie czuje.
- Czegóż?
- Ich
wszystkich, są, są, są… – powtarzał, nie umiejąc skończyć.
- Są?
- powtórzył za nim służący.
- Nudne.
Mam wrażenie, że one wszystkie to – przełknął głośno ślinę – dziwki – Ostatnie
słowo prawie wypluł.
- A ona? –
zapytał Korneliusz.
>><<
- Zachlałabym
się za śmierć – oznajmiła wściekle Hermiona, wstając z fotela i histerycznie
łapiąc się za głowę.
- To moja
wina, zaczęłam temat. Przepraszam, wszystko będzie dobrze - starsza kobieta
obserwowała każdy jej ruch.
- Będzie
dobrze? – powtórzyła ironicznie. – Nic nie będzie dobrze – Popatrzyła na
butelkę czerwonego wina, która stała za oszklonymi drzwiami komody. Podeszła
bliżej i wyjęła ją. Odkorkowała i powąchała trunek. Alkohol pachniał tak samo,
jak ten na ostatniej kolacji z nim. W pierwszej chwili uśmiechnęła się na to
wspomnienie, ale potem wzgardziła sobą.
- Nie
zrobisz tego. – powiedziała stanowczo Minerwa, wstając z fotela, w którym
siedziała i skierowała się w jej stronę. - Zostaw to – Hermiona przytknęła
butelkę do ust, a po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. Aptekarka
jednym szarpnięciem wyrwała jej alkohol z ręki i odstawiła na stolik, po czym
przytuliła przyjaciółkę.
- Nosze
jego dziecko. – powiedziała, płacząc w jej ramię. – Co ty byś zrobiła wiedząc,
że ojciec dziecka pieprzy się z każdą napotkaną kobietą?
>><<
- Odnaleźć
ją, odnaleźć, odnaleźć ją... – powtarzał pod nosem, cały czas krążąc po
posesji. Wchodził z piętra na piętro, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami
sypiali, w której spali razem. Wszedł do środka i poczuł znajomy zapach jej
perfum - róże. Dał ponieść się woni, która zaprowadziła go do leżącej na łóżku
białej męskiej koszuli. Miała ją pierwszej nocy, gdy tu spała. Podniósł ubranie
i wpatrywał się w nie, jakby to ono miała dać mu rozwiązanie. I dało. Dlaczego od razu o tym nie pomyślałem?
Zaklęcie namierzające! Ale czy starczy mi tylko zapach jej perfum? Skierował
różdżkę na ubranie i wymówił zaklęcie. Z różdżki wystrzeliła niebieska wiązka.
Skupił się bardziej na zaklęciu. Materiał pokryła niebieska poświata. Koszula
podskoczyła i zaczął wydobywać się z niej niebieski dym, przybierając
nieokreślone kształty. Wypełnił prawie całe pomieszczenie. Hetman poczuł, że
stapia się z dymem, który zaczął go wciągać. Przed nim zaczęły pojawiać się
jakieś obrazy. Niezbyt wyraźnie je widział. Zmrużył oczy i poczuł, że leci.
Najpierw widział całe Denar, lasy, potem jakiś dom otoczony drzewami i różami.
Przeniknął do środka i stanął na środku pokoju. Zaczął się rozglądać. Ujrzał
ją. Siedziała plecami do niego, a jej długie kręcone włosy spływały wzdłuż
ramion. Słyszał jej głos, ale nie mógł pojąć słów. Chciał ją zobaczyć. W miarę
tego jak się do niej zbliżał, obraz rozmazywał się. Wyciągnął rękę, żeby
chwycić ją za ramię. Już prawie dotknął jej, lecz dym porwał go z powrotem. Teraz
wiedział gdzie ją odnaleźć.
>><<
Hermiona
spojrzał wystraszona za siebie. Poczuła czyjąś obecność, ale nikogo nie było.
Całkiem sama siedziała w swoim ulubionym, wysłużonym fotelu.
>>Teraźniejszość<<
Hermiona powoli
zapominała, jak wygląda miasteczka w którym się urodziła .Wspominała chwile,
jakie tam przeżyła. Przerwało jej niestety pukanie do drzwi. Zdziwiła się, bo
Minerwa nie uprzedzała jej, że przyjedzie. Podeszła do drzwi frontowych i
poczuła coś dziwnego. Nacisnęła klamkę i w pierwszej chwili zastanawiała się,
czy ich nie zatrzasnąć.
- Witaj –
Usłyszała dobrze znany baryton. Stał tuż przed nią bez maski. Był teraz taki,
jaki powinien.
- Czego
chcesz? – warknęła wściekle.
- Porozmawiać.
Wiedział,
że ta rozmowa nie będzie łatwa. Nie rzuci mu się w ramiona i nie powie „Kocham cię, wybaczmy sobie!”. Nawet by
tego nie chciał.
- Nie jest
za późno na rozmowę? – zapytała oschle.
- Nigdy
nie jest za późno.
Popatrzył
szczerze w jej oczy, a ona dopiero teraz mogła się mu przyjrzeć. Miał
wyostrzone rysy twarzy i usta… które teraz zaciskały się w jedną linię. Na ich
wspomnienie robiło jej się gorąco.
– Nie będę
tu tak stał, wpuść mnie.
Nigdy się nie zmieni! pomyślała
i zaprosiła go do środka. Usiedli naprzeciwko siebie w przytulnym saloniku.
- Tak
więc... – zaczęła. – O czym chcesz porozmawiać? – Minęła chwila zanim
zareagował. Odchrząknął i dopiero się odezwał.
- O nas.
- Nas? –
zdziwiła się.
- Ja...
nie umiem rozmawiać o uczuciach. Umiem tylko wymagać – Nie patrzył na nią,
pierwszy raz czuł coś w rodzaju strachu.
- Więc
czego wymagasz ode mnie? – założyła ręce na piersi.
-
Przebaczenia – odpowiedział krótko.
-
Przebaczenia. – powtórzyła. – Nie sądzę, byś na nie zasługiwał po tym wszystkim.
Widziałam na własne oczy, jak byłeś w ramionach innej kobiety. Jakbyś się
poczuł, gdyby kobieta, którą kochasz, zdradziła cię z innym? Pamiętam wszystko,
co do ułamka sekundy. Druga w nocy, a ciebie nie było w łóżku. Mówiłeś, że
idziesz do pracowni. Sądziłam, że się zasiedziałeś, tylko szkoda, że nie sam.
Uciekłam, Korneliusz mi pomógł. Pogodziliśmy się.
- Masz
rację. Nie liczę, że mi wybaczysz, bo jesteś wyjątkową – zaczął gładzić swoje
przedramię – I rozsądną kobietą.
-
Wyjątkową przez to? – podciągnęła rękaw swojej sukni. Na jej nadgarstku
widniała figura szachowa. Jej figurą był skoczek.
- Przez to
– potwierdził i zrobił to samo. Na jego nadgarstku był
wyryty hetman.
- Co
to oznacza? – pogłaskała znamię.
- To jest
coś w rodzaju twojego ilorazu inteligencji. Ja nazywam to dostępnością. Jeśli jesteś pionem, ulegniesz bez skinienia palcem i
twa aura będzie wyczuwalna od razu. Jeśli skoczkiem jak ty, będzie trudniej,
abyś uległa, ale nie jest to niemożliwe. Wtedy twoja aura nie jest wyczuwalna
od razu. Jeśli natomiast jesteś hetmanem, jak ja... Prawie – podkreślił to
słowo – prawie niemożliwym jest to, byś dotarła do serca tej osoby. Tylko
jednej osobie się to udało.
- Lili.–
skończyła za niego. – Znam tę historię. Korneliusz mi opowiedział.
- Tobie również
się to udało. – dodał, patrząc szczerze w jej oczy, a ona zaniemówiła. –
Chciałbym, żebyś mi wybaczyła, choć to niewykonalne. Na próżno tu przyszedłem –
podniósł się z fotela i ruszył w stronę drzwi.
- Czego
jeszcze ode mnie oczekujesz? – zapytała, wstając z fotela i tym samym
zatrzymując go.
- Żebyś
mnie pokochała – znów popatrzył na kobietę, która stała tuż za nim.
- Dobrze
Severusie – odpowiedziała. Czuła się jakoś inaczej, w końcu mogąc wymówić jego
imię. Zarzuciła ręce na jego szyję, stanęła na palcach i pocałowała go lekko. –
Wybaczam Ci. Widzę skruchę w twych oczach. – W odpowiedzi na jej słowa, Severus
pocałował ją namiętnie. Odkąd zrozumiał swój błąd, odmawiał sobie styczności z
kobietami. Trwało to już od dwóch miesięcy. – Nie rób mi tego więcej.
-
Obiecuję. – odpowiedział i pierwszy raz odkąd go poznała, widziała jak się
uśmiecha. Chciała do końca życia pamiętać ten uśmiech – Nie śmiałbym.
- W sumie
to – udała zamyślaną – nie sądzę, byś poniósł odpowiednią karę – uśmiechnęła
się kokieteryjnie.
- Słucham?
- Muszę
cię ukarać – odpowiedziała z tym samym uśmiechem, dobierając się do jego
spodni. On aż głośno jęknął, gdy dotknęła jego ciała. - Cicho. – upomniała go.
– Alan śpi.
- Alan?! –
powtórzył.
- Ciiii. –
przytknęła palec do jego ust. - Masz
syna.
- Co mam?
– patrzył na nią z tępym wyrazem twarzy.
- Chodź. –
Chwyciła go za rękę i zaprowadziła do sąsiedniego pokoju. Stanęli razem nad
łóżeczkiem, gdzie spał mały chłopczyk w zielonej piżamce. – To twój syn. –
ścisnął mocniej jej dłoń.
- To niemożliwe
– powiedział cicho.
- Ma twoje
oczy. – uśmiechnęła się lekko i patrzyła, jak chłopczyk w łóżeczku budzi się.
Najpierw patrzył na nowego „przybysza” z zainteresowaniem, a potem jakby gdyby
nic wyciągnął ku niemu rączki i uśmiechał się. Severus spojrzał na Hermione
pytająco. – Weź go – powiedziała, prawie śmiejąc się z miny, którą zrobił na te
słowa.
Książe
Snape wyjął chłopczyka z łóżeczka i uniósł w górę, a on zaśmiał się i znów
wyciągnął rączki, tym razem, żeby wtulić się w ramię taty.