wtorek, 29 września 2015

Zaklecie

Witajcie!
W końcu jestem z miniaturką. Mam nadzieję, że wam się spodoba (...proszę o szczere komentarze...)  i oczywiście, co najważniejsze dziękuje kochanej Hachi za zbetowanie <3 Bez niej nie było by tak dobrze napisanej miniaturki :)
+
Na potrzeby tej miniaturki zostało wymyślone zaklęcie: *Quodinfirmum passus – Jest ono połączeniem trzech łacińskich słów: słabości, śmierci i cierpienia.

>><<
– Na brodę Merlina. – mruczał pod nosem wściekły Snape. – Gdzie ja, do świętej Anielki, się aportowałem?
Rozejrzał się rozwścieczony. Otaczały go wysokie, stare drzewa. Gdzieniegdzie rosła nienaturalnie wysoka trawa, a w innych miejscach była wydeptana. 
– No tak. Zakazany Las. – stwierdził. – Czy Dumbeldorowi odbiło do reszty na stare lata? – przeskoczył właśnie jakąś wąską rzeczkę. – Ja sobie z nim porozmawiam… – Coś zaszemrało za nim. Zignorował to. – Tak samo Czarny Pan. Wzywa mnie tylko po to, żeby sobie pogadać. – Dźwięk powtórzył się. – Czy ja wyglądam jak pani do towarzystwa? – Szmery były coraz głośniejsze. Mężczyzna wyciągnął dyskretnie różdżkę i w dalszym ciągu szedł przed siebie. – To niedorzeczne, żeby nauczyciele nie mogli bezpośrednio aportować się do szkoły. – Dźwięk przemieszczał się równomiernie ze Snapem. Może to akromantula albo centaur? pomyślał. Nigdy ich nie lubiłem. Quodinfirmum passus*, wypowiedział w myślach zaklęcie, a z jego różdżki błysnęła fioletowa wiązka światła i zatraciła się gdzieś w krzakach. Coś upadło na ziemię. To nie mógł być centaur, stwierdził. Narobiłby więcej hałasu. Skierował się w miejsce, gdzie przedtem rzucił zaklęcie. Przebrnął przez wysokie zarośla i kilkanaście stóp od niego  rzeczywiście coś leżało. Jednak było zbyt ciemno, żeby mógł dostrzec co trafił. Lumos, pomyślał, a z jego różdżki błysnęło białe światło. Podszedł bliżej upolowanej ofiary. Z każdym krokiem zdawał sobie sprawę z tego co, lub kto leży w tych zaroślach. Teraz, gdy był naprawdę blisko miał pewność, że była to Hermiona Granger.
>><< 
– Severusie, to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony – powiedział ktoś piskliwym głosem.
– Poppy, a jeśli zaatakowałaby mnie akrumantula?
– Szkody by nie było. – sarknęła wściekle pielęgniarka i podeszła do dziewczyny, która obserwowała ich kłótnię. – Jak się czujesz moja droga?
– Nie za dobrze. – odpowiedziała słabo Hermiona i próbowała się podnieść na łokciach. – Co się wła…
– Nic, nie mów, nic! – zaskrzeczała Poppy. – A ty, Snape, nie stój tak! – Popatrzyła groźnie na nauczyciela. – Rusz się, wymyśl coś.
Mistrz Eliksirów nie odpowiedział, tylko odwrócił się i odszedł.
– Mogę o coś… – zaczęła znów dziewczyna, ale pani Pomfrey znów jej przerwała:
– Nic nie mów! Musisz odpoczywać, najlepiej dla ciebie będzie jak zaśniesz.
– Dlaczego po prostu nie może pani powiedzieć mi co się stało? – zapytała zirytowana.
– Profesor Dumbledore albo Minerwa wszystko ci wytłumaczą jak cię odwiedzą. A na razie śpij – przykryła ją kołdrą pod samą brodę i odeszła.
Hermiona leżała długo bez ruchu, próbując przypomnieć sobie, w jaki sposób znalazła się w Skrzydle Szpitalny. Jej oczy błagały o sen, tak samo jak wycieńczony organizm, jednak ona czekała na dyrektora, który wytłumaczyłby jej to całe zajście. Mijały godziny, a Hermiona zaczęła oddawać się już Morfeuszowi. Gdy jej powieki opadły do Sali ktoś wszedł. Momentalnie się obudziła i odszukała wzrokiem tego kogoś. Rozczarowana stwierdziła, że to profesor Sprout. Czekała dalej. Gdy zapadł zmrok, otrzymała to, na co czekała. Przez drzwi Skrzydła Szpitalnego weszła profesor McGonagall wraz z dyrektorem.
– Powiedz mi, moje drogie dziecko – zaczął staruszek – co robiłaś o tej porze w Zakazanym Lesie?
– Szukałam ingrediencji – odpowiedziała mu spokojnie.
– Do czego? – zapytała zaciekawiona McGonagall.
– Chciałam uwarzyć pewien eliksir.
– Pewien eliksir… – powtórzył za nią Dumbledore. – No dobrze, nie będę wnikał jaki. Jednak za takie zachowanie, profesor McGonagall będzie musiała cię ukarać.
– Odejmuje Gryffindorowi sześćdziesiąt punktów – dodała starsza kobieta.
– Aż tyle? – jęknęła zaskoczona Hermiona.
– Taka kara jest za nieprzestrzeganie regulaminu szkolnego.
Nauczycielka transmutacji posłała swojej uczennicy karcące spojrzenie, w którym widać było lekki zawód.
– Dobrze… – powiedziała ostatecznie Hermiona i nawet cieszyła się, że dyrektor nie wypytywał się o eliksir, który chciała uwarzyć. Nikt nie mógł wiedzieć, że chce uwarzyć eliksir nienawiści dla Rona… Miała nadzieję, że wtedy się od niej odwali. Miała już dość tego, że cały czas się za nią uganiał. Wysłuchała, co mieli jej jeszcze do powiedzenia nauczyciele i gdy tylko oboje się z nią pożegnali, zasnęła.
>><< 
Kolejnego dnia obudził ją głos jednego z nauczycieli. Szturchał jej ramię.
– Granger, wstawaj! – syczał, stojąc nad nią.
– Dobrze… – powiedziała słabo, siadając na łóżku i drżąc na myśl, czego chce od niej profesor.
– Dobrze profesorze Snape. – poprawił ją, a ona powtórzyła za nim. – Na rozbudzenie. – dodał, wyciągając w jej stronę fiolkę z jakimś płynem, którego koloru nie umiała określić.
– Co to? – zapytała, patrząc na niego zmęczonymi oczami.
– Antidotum. – odpowiedział jej. – Ręka ma mi uschnąć? – patrzył na nią zimnym wzrokiem. Dziewczyna drżącymi dłońmi wzięła od niego fiolkę i wypiła jej zawartość. Profesor wpatrywał się w nią, tak jakby na coś czekał.
Hermiona poczuła nagły przypływ sił. Czuła się… dobrze. Osłabienie czy ból głowy poszły w zapomnienie. Podziękowała profesorowi, który tylko patrzył na nią groźnie i poszła do gabinetu pielęgniarki, by oświadczyć jej, że czuje się dobrze. Madame Pomfrey przebadała ją i rzeczywiście –dziewczyna była zupełnie zdrowa.
Jeszcze tego samego dnia Hermiona wróciła na zajęcia i jak zwykle bacznie brała w nich udział. Rozmawiała z przyjaciółmi, zjadła obiad i kolację w wielkiej Sali, a wieczorem wraz z Ginny udała się do sypialni dziewcząt w wieży Gryffindoru.
Przebrana rzuciła się na swoje łóżko i zasnęła z uśmiechem. Spała błogo, do momentu, gdy poczuła przeszywający ból brzucha. Objęła się dwiema dłońmi w miejscu bólu i przewróciła na bok. Usiłowała spać dalej w nadziei, że ból zniknie. Jednak nic z tego. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że ból nasila się. Tej nocy już nie zasnęła.
>><< 
Rano zwlekła się z łóżka, a brzuch nie bolał już tak bardzo. Przebrała się w mundurek i mając nadzieję, że to tylko ból, który przeżywała w tych trudnych dniach dla kobiety, ruszyła do Wielkiej Sali na śniadanie. Usiadła obok Ginny, która była pochłonięta rozmową z Harrym. Zaraz obok niej usiadł Ron. Dziewczyna posmarowała sobie kanapkę masłem i zaczęła ją jeść. Pierwszy kęs jakoś przełknęła, ale kolejna dwa przyszły jej z trudem.
– Wyglądasz jakoś blado. – odezwał się do niej Ron i przysunął o wiele za blisko. – Dobrze się czujesz?
– Tak – odpowiedziała krótko i dalej męczyła kanapkę.
– Na pewno? – Położył swoją rękę na jej ramieniu i wepchnął sobie do ust łyżkę budyniu malinowego.
– Ronaldzie… – zaczęła zniesmaczona jego zachowaniem. Rudzielec wiedział, że zaraz mu się oberwie. Zawsze tak było, gdy Hermiona używała jego pełnego imienia. – Po pierwsze: nie sądzę, by interesowały cię moje kobiece sprawy, a po drugie: weź ę łapę z mojego ramienia. – spojrzała na niego gniewnie, a on przytaknął i poczerwieniał niemal do koloru swoich włosów. Wstał od stołu zabierając ze sobą miskę z budyniem i usiadł obok Harry’ego, który nie zwrócił na niego uwagi. Brunetka skończyła kanapkę i nie mówiąc ani słowa przyjaciołom wyszła z Wielkiej Sali, kierując się pod klasę historyczną. Hermiona odczekała chwile na przyjście nauczyciela i  niedługo potem siedziała już w ławce, notując i wsłuchując się w głos profesora Binnsa. Po kilkunastu długich minutach Hermiona zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że z trudem może robić notatki. Słabła z każdą minutą. Poczuła, jak wszystkie mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. Wbrew temu, co się z nią działo, nadal próbowała skupić się na słowach profesora. Niedługo potem dziewczyna stwierdziła, że rzuci zaklęcie na swoje pióro, tak żeby notowało każde słowo historyka. Wyciągnęła dyskretnie różdżkę, która głucho upadła na podłogę. Poczuła kujący ból w brzuchu. Teraz nie miała nawet sił podnieść różdżki. Siedziała do końca lekcji bez ruchu, wpatrując się jedynie w drgające wargi profesora Binnsa.
Każdą następną lekcję Hermiona przesiedziała w podobnym stanie. Pod koniec dnia położyła się zmęczona do łóżka. Myślała, że odpocznie przez noc. Jednak nie było jej to dane. Bóle brzucha były na tyle silne, że nie mogła zmrużyć oka.
>><< 
Z każdym kolejnym dniem Hermiona była coraz słabsza. Kilka razy posunęła się nawet do tego, żeby zrezygnować z kilku ostatnich lekcji. Zazwyczaj padało na eliksiry lub mugoloznastwo.
W pierwszy tydzień jej „choroby” zrezygnowała z dwugodzinnych eliksirów, które miała na ostatnich lekcjach. Tydzień później odpuściła sobie kolejne lekcje ze Snapem i McGonagall. W kolejnych tygodniach nie było lepiej. Ktoś powiedział nawet Hermionie, że Snape jest na nią wściekły za opuszczanie jego lekcji.
>>2 miesiące później<<
Pogoda tego dnia była ciepła, wiosenna. Wszyscy uczniowie siedzieli już w klasach i pochłaniali lub nie, wiedzę, którą nauczyciele chcieli im przekazać. Gryfoni ten dzień rozpoczynali eliksirami. Cała siódmoroczna klasa przygotowywała się do przeżycia lekcji ze Snapem. Mistrz Eliksirów zaczął sprawdzać obecność. Zatrzymał się przy Hermionie.
– Panna Granger? – Nikt się nie odezwał. – Panna Granger? – powtórzył głośniej i uniósł głowę znad listy obecności. – Czyżby Panna Granger i tym razem nie zaszczyciła lekcji swoją obecnością? – rzucił do klasy, mrożąc ją wzrokiem. Nikt nic nie odpowiedział. – Te lekcje odrobicie w zastępstwie z profesor McGonagall. – powiedział nagle, a uczniowie zaczęli patrzeć po sobie zdziwieni. Od kiedy Snape odmawia prowadzenia lekcji? – Proszę udać się do sali transmutacji.
Wstał z miejsca i otworzył szeroko drzwi swojej pracowni. Kilkoro uczniów rzuciło mu po cicho „do widzenia”, reszta zaś bez słowa przechodziła obok profesora.
– Potter.  – Snape zastąpił mu drogę, gdy ten chciał wyjść z klasy. – Przekaż profesor McGonagal, że to ja was przysłałem.
Harry kiwnął głową i wychodząc z klasy przyśpieszył kroku, żeby dogonić Rona. Snape wyszedł na końcu, upewniając się, czy aby na pewno nie ma nikogo w klasie. Tym razem jej nie popuszczę, pomyślał wspinając się po schodach prowadzących na korytarz. Teraz może pomarzyć o wybitnym z eliksirów. Wszedł na korytarz i kierował się do wieży Gryffindoru, dalej karcąc Hermionę w myślach. Mimowolnie spojrzał przez strzeliste okna zamku na błonia, które zaczynały powoli zielenieć. Ktoś na nich był. Mistrz Eliksirów podszedł bliżej okna i przyglądał się przemieszczającej postaci.
– Długonochal!– zawył jakiś głosik, Snape przeniósł wzrok w stronę jego źródła, którym okazał się być Irytek, siedzący na oknie obok. – Severusie, mój kochany, dlaczego odwiedzasz me koszmary? – Poltergeist skoczył z parapetu i śpiewał dalej. – Surdut twój jak sutanna powiewa .Tłuste włosy twoje do twarzy przyklejone i oczy czarne jakby… – zaczął się zastanawiać, co zaśpiewać dalej. Nauczyciel zignorował go i dalej przyglądał się postaci na błoniach.
– Zwęglone – Irytek ryknął śmiechem.
Snape wywrócił teatralnie oczami i postanowił nie reagować na zachowanie Irytka. Odszedł od okna i skierował się na błonia. Już wiedział, kto po nich spaceruje.
Gdy wyszedł na zewnątrz zaciągnął się świeżym powietrzem, w którym wyraźnie można było wyczuć zapach drzew. Snape ruszył w stronę postaci, która nadal przemieszczała się wolno. Gdy był kilka metrów od niej krzyknął:
– Granger! – Dziewczyna stanęła jak wryta i odwróciła się w stronę nauczyciela. – Może mi pani wytłumaczyć, dlaczego unika moich lekcji?
– Ja po prostu… – nie skończyła, osunęła się na ziemię.
– Musisz odlecieć w obłoki? – skończył za nią Snape. – Wstawaj Granger, nie mam czasu na jakieś udawanki. – mówił do dziewczyny, która leżała przed nim na trawie. – Granger. – schylił się do niej i potrząsnął jej ramieniem. – Cholera. – potarł swoje czoło i chwycił dziewczynę pod ramiona, a następnie przerzucił ją przez swoje ramię i wraz z nią wrócił do zamku. Na zamku aportował ją do swoich komnat i ułożył na sofie, a następnie wysłał patronusa do Dumbledore’a, który zjawił się niedługo potem.
– Co się stało? – zapytał spokojnie Albus, przyglądając się nieprzytomnej dziewczynie.
– Zemdlała, gdy próbowałem wydusić z niej dlaczego nie chodzi na moje lekcje.
– Nie tylko twoje. – wtrąciła się Minerwa, która dopiero teraz weszła do komnat Mistrza Eliksirów. – Dowiedziałam się przed chwilą – oznajmiła dyrektorowi.
– Co z nią zrobimy? – zapytał Dumbledore.
– Poppy? – zaproponowała McGonagall.
– Ona sama jest przecież chora – odpowiedział jej Albus, kręcąc głową. – Ma kilka dni wolnego.
– A ty nie masz nikogo w zastępstwie – profesorka popatrzyła na niego gniewnie.
– Jak to nie? – dyrektor uśmiechnął się wymownie do Snape’a.
– Czy ja wyglądam jak magomedyk? – burknął młodszy mężczyzna, niezadowolony wizją opiekowania się Granger.
– Nie Severusie, ale twoim obowiązkiem jest wypełniać prośby swojego pracodawcy. – powiedział Albus, wciąż się uśmiechając.  – Chodźmy, Minerwo.
Chwycił czarownice pod ramię i pociągnął za sobą, wyprowadzając ją z komnat Snape’a.
Ten z kolei, za pomocą zaklęć, przebadał dziewczynę. Z tego co wynikło z badań, przez ostatnie dwa miesiące była bardzo osłabiona i miewała ostre bóle brzucha. Coś działo się wewnątrz niej, ale on nie wiedział jeszcze co. Rzucił na jej ciało kilka zaklęć uzdrawiających, a następnie zaczął robić notatki na temat zaklęcia, którym przypadkowo ją trafił.
Późnym wieczorem, gdy Snape wzorując się na swoich notatkach warzył eliksir, Hermiona obudziła się. W dalszym ciągu była osłabiona i czuła ostry ból brzucha. Usiadła na sofie i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Było dość przytulne, ale ciemne. Ściany, jak mogła sądzić, salonu były ciemno zielone, prawie czarne, tak samo jak skórzana sofa i fotel. Naprzeciwko niej stał kominek z cegły, w którym wesoło tańczyły ogniki. Obok sofy na której siedziała, ustawiono mały stoliczek kawowy. Stał na nim dzbanek z gorącą herbatą i dwa rogaliki. Hermiona przesunęła się bliżej stolika, po czym zajęła się jedzeniem. Przez swoją nieuwagę strąciła naczynie, które roztrzaskało się na podłodze, a parujący płyn rozlał się dookoła.
– Coś ty narobiła? – odezwał się ktoś gniewnym tonem.
– Ja–a–a–a… – zająkała się widząc profesora Snape’a, który zaklęciem uprzątnął rozbite szkło. –Przepraszam… – powiedziała po chwili.
–Nie mam czasu na rozmowę z tobą, więc z łaski swojej siedź tu spokojnie i postaraj się niczego więcej nie zepsuć – powiedział i wrócił do pokoju, z którego przed chwilą się wynurzył.
Dziewczyna dokończyła jedzenie rogalików i zaciekawiona ruszyła śladem profesora. Weszła po cichu do pomieszczenia, które okazało się być pracownią. Snape stał przy stole z kamienia i wpatrywał się w pożółkły pergamin, który trzymał w ręku.
– Zjeżdżaj stąd – warknął, kładąc pergamin na stole i zaglądnął do kociołka, który wisiał nad paleniskiem. Hermiona już otwierała usta, żeby zadać milion pytań, jednak Snape ją ubiegł: – Nie, nie będziesz mogła mi pomóc, ani nie odpowiem na żadne twoje pytanie, czy to jest jasne? – popatrzył na nią groźnie.
– Jaa… to znaczy… – jąkała się zakłopotana.
– Czy to jest jasne? – powtórzył ostrzej.
– Tak, panie profesorze – odpowiedziała mu smutno i wróciła do salonu. Usiadła na czarnej sofie i wpatrywała się w płomyki w kominku, próbując zapomnieć o zmęczeniu i bólu brzucha. W końcu usnęła.
>><< 
Rano obudził ją zapach parzonej kawy. Wstała i wzdrygnęła się, przez chwilę zapominając o bólu brzucha.
– Dzień dobry – powiedziała cicho, kierując się do stołu, przy którym siedział Snape. Wczorajszego dnia nie zauważyła go w tym pokoju. Usiadła na jednym z krzeseł i nie wiedziała co ze sobą zrobić, bo profesor nawet jej nie odpowiedział, gdy się z nim przywitała. Miała wrażenie, że traktuje ją jak powietrze.
– Nie wiem czy taki dobry – mruknął po chwili, a Hermiona odetchnęła z ulgą. Posmarował sobie spód bułki i nałożył na nią sporą warstwę dżemu truskawkowego. – A ty czemu nie jesz? – zapytał po chwili. – Nie licz na to, że ja będę wykonywał za ciebie wszystkie czynności życiowe. – Dziewczyna nie odpowiedziała i nie patrząc na niego, wzięła z talerza bułkę. Przekroiła ją na pół i tak jak on, posmarowała masłem i bez żadnych innych dodatków zaczęła jeść.
– Herbaty? – zapytał po chwili, kończąc jedzenie i chwytając za dzbanek.
– Poproszę.
Profesor nalał do dwóch filiżanek złocistego płynu. Do swojej filiżanki dolał jeszcze mleka. Hermiona chwyciła się kurczowo za brzuch. Ból był nie do zniesienia.
– Właśnie. – usłyszała głos profesora, gdy zwijała się z bólu. – Dzisiaj pod wieczór będę musiał cię przebadać – oznajmił.
– P–prze–przebadać? – wyjąkała, dalej ściskając brzuch.
– To znaczy, że będę usiłował rozpoznać, co dzieje się wewnątrz ciebie za pomocą…
– Profesorze – przerwała mu –ja wiem co to znaczy.
Upiła łyk herbaty z filiżanki.
– Panna–Wiem–To–Wszystko. – prychnął i spojrzał na zegar wiszący na ścianie, który wybił godzinę ósmą. – Posłuchaj mnie teraz uważnie Granger. – powiedział, wstając od stołu. – Mam teraz zajęcia. Wrócę na godzinę dwunastą, żeby sprawdzić co z tobą. – Narzucił na siebie długą, zwiewną pelerynę. – I co najważniejsze, Granger  – stanął przy drzwiach – pod żadnym pozorem nie wychodź z tych komnat.
– Ale… –zaczęła.
– I nie przerywaj mi. – zwrócił jej uwagę i chwycił za klamkę. – Nikt, ale to nikt, nie może się dowiedzieć, że tu jesteś.
– Dobrze – przytaknęła, a on wyszedł bez słowa pożegnania. Skończyła jeść śniadanie. Nie odeszła od stołu – po prostu siedziała przy nim i nie ruszała się. Nie miała sił. Nagle usłyszała trzask teleportacji. Przed nią pojawiła się skrzatka . Miała długie uszy i wyłupiaste, zielone oczy. Jednak, co było dziwne, skrzatka ubrana był w ładną, żółtą sukienkę w niebieskie drobne kwiatki.
– Dzień dobry panienko. – odezwało się cicho stworzenie. – Jestem Lobelia, przysłał mnie profesor Snape. Mam panienki pilnować – uśmiechnęła się i pstryknęła palcami, co sprawiło, że cała zastawa na stole zniknęła.
– Mam do ciebie kilka pytań – powiedziała Hermiona łapiąc się znów za brzuch.
– Pomogę panience się położyć, jest panienka zmęczona. – powiedziała skrzatka i znów pstryknęła palcami, a Hemiona uniosła się nad ziemię. Lobelia przelewitowała ją nad sofę, na którą Hermiona lekko opadła. – Teraz mogę panience odpowiedzieć na pytania.
– Dlaczego tu jestem?
– Ja nie mogę odpowiedzieć, profesor Snape zabronił, powiedział, że sam z panienką porozmawia.
– No dobrze – Hermiona ziewnęła.
– Niech panienka śpi. Profesor Snape, powiedział, że…
Jednak dziewczyna nie usłyszała kolejnej części tego zdania. Zasnęła.
>><< 
– Przepraszam… – Hermiona usłyszała, że ktoś do niej mówi. – Panienko… – coś szturchnęło jej ramię i dopiero teraz otworzyła oczy. Przed nią stała skrzatka. Dziewczyna przeciągnęła się na kanapie, ziewnęła i usiadła.
– Czy coś się stało? – zapytała.
– Przepraszam panienkę… Profesor Snape kazał panienkę obudzić, jest w swoim gabinecie i prosi, żeby panienka przyszła
Zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, Lobelia zniknęła. Dziewczyna ruszyła w stronę gabinetu. Popchnęła drzwi. Profesor siedział za biurkiem i skrobał coś na pergaminie. Podniósł głowę dopiero, gdy Hermiona podeszła do biurka i przywitała się z nim.
– Rozbieraj się – popatrzył na nią wrednie.
– Słucham?
– Jesteś naprawdę tak głupia, czy tylko mi się wydaje? – zapytał ironicznie. – No już, rozbieraj się.
– Ale… Dlaczego? – zapytała nadal mocno zdziwiona.
– Mam cię przebadać, czy nie?
– Tak… – zrozumiała, o co mu chodzi. – Ale… – zawahała się.
– Nie ma żadnych ale. – skwitował. – Rozbieraj się.
Na jego twarzy nadal malował się złośliwy uśmiech.
– Nie może zrobić tego pani Pomfrey? – zapytała z nadzieją, zaciskając mocno pięści, ignorując tym samym ból brzucha.
– Poppy jest obecnie niedyspozycyjna, dlatego ja zajmuję się wszystkimi rzeczami związanymi z Skrzydłem Szpitalnym.
– Mam się rozbierać przy panu?
– Jeśli musisz. – założył ręce na piersi i oparł się wygodnie o krzesło. Brakowało tylko tego, żeby wyłożył nogi na stół.  – Ale nie chcę mieć potem koszmarów. – dodał, widząc jak policzki dziewczyny robią się czerwone. – Nie ociągaj się Granger.
– Naprawdę mam zrobić to przy panu? – zapytała czerwona do granic możliwości.
– Nie, głupia. – prawie się roześmiał, widząc jak bardzo Panna–Wiem–To–Wszystko jest zakłopotana tą wizją. – Idź do salonu.
Hermiona odeszła bez słowa. W pokoju ściągnęła z siebie wszystkie ubrania, pozostając tylko w beżowej bieliźnie. Chwyciła się za ramiona i spróbowała zasłonić możliwie najwięcej, gdy już wróciła do profesora. Nauczyciel wyjął swoją różdżkę z rękawa i podszedł do niej. Czubkiem różdżki dotknął jej czoła, po czym zaczął zsuwać się coraz niżej. Hermiona czuła jak jej policzki płoną. Snape był już przy obojczyku, zbliżył się do jej piersi. Pomyślała, że jakoś to przetrwa, przecież to standardowe badania. Wpatrzyła się w jeden punk za Snapem i zajęła swoje myśli charakteryzacją trolli. Budzące grozę stworzenie, o wzroście dochodzącym do dwunastu stóp i wadze powyżej tony. Trolle znane są z ogromnej siły i równie ogromnej głupoty. Bywają brutalne i nieobliczalne. Można je znaleźć w Wielkiej Brytanii, Irlandii… Wróciła do rzeczywistości akurat, gdy Mistrz Eliksirów zatrzymał się przy jej podbrzuszu. Wykonywał leniwe ruchy różdżką w tym miejscu. Przymknął na chwilę oczy. Wyglądało to tak, jakby oddał się jakieś głębszej zadumie.
– Czy coś jest nie tak? – zapytała Hermiona bardziej zaniepokojna, niż zawstydzona zachowaniem profesora.
Nauczyciel oderwany od swoich myśli szybko zabrał różdżkę od jej ciała i usiadł za biurkiem, od razu chwytając ca pergamin i pióro.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała znów Hermiona.
– Ubierz się – mruknął do niej nie odrywając wzroku od pergaminu. Hermiona wyszła z gabinetu. Założyła szybko ubrania i wróciła do gabinetu. Chciała zapytać o wyniki badać, ale profesor wraz z notatkami gdzieś zniknął…
Hermiona postanowiła, że poczeka na niego, gdziekolwiek teraz jest i przy okazji będzie mogła zapomnieć o bólu brzucha. Jedno z krzeseł transmutowała w dużą poduszkę, którą położyła tuż obok regału z książkami. Wyjęła z półki najbardziej interesujący ją tytuł i zaczęła czytać. Minęła godziną, a za nią kolejne. Hermiona sięgnęła po drugą książkę, ale zanim ją otworzyła spojrzała na mały zegarek, który stał na biurku w gabinecie. Pokazywał pierwszą trzydzieści. Pomyślała, że może coś stało się Snape’owi i dlatego nie wraca, ale potem zrezygnowała z tego przypuszczenia, sądząc, że pewnie Dumbledore wezwał go na dłuższą pogawędkę. Otworzyła w końcu książkę i powoli zaczęła czytać. Czas płynął nieubłaganie. Powieki Hermiony robiły się coraz cięższe, aż w końcu, oparta o regał, po prostu zasnęła.
>><< 
Coś buchnęło, a zaraz potem coś innego upadło. Hermiona otworzyła gwałtownie oczy i wstała. Zobaczyła Snape’a, który ledwo stoi na nogach. Podpierał się o biurko. Dziewczyna podbiegła do niego i zarzuciła sobie jego ramię na szyję. Chwyciła rękę profesora, która była wokół jej szyi. Pociągnęła ją lekko, ratując profesora od upadku.
– Zostaw mnie Granger – burknął, gdy brunetka próbowała zaprowadzić go do sypialni.
– Profesorze, jest pan w opłakanym stanie – stęknęła, widząc jak z ran na jego twarzy sączą się strużki krwi. Chciała wyjąc rękę z uścisku, jednak Snape nie pozwolił jej na to. Nie wiedziała, czy robi to świadomie czy nie.
– Granger… – zaczął groźnie, jednak nie skończył. Po prostu poddał się Hermionie, która doprowadziła go do sypialni i ułożyła na łóżku. Widać było po nim, że jest wykończony.  Spojrzał na nią, dalej trzymając jej dłoń. Nie patrzył ze złością, lecz w jego oczach nie było także radości. Był jakiś inny. Hermiona nie umiała tego rozszyfrować. Oderwał od niej wzrok i zamknął oczy. Po chwili już spał.
Dziewczyna wyjęła ostrożnie swoją dłoń z ręki profesora. Rozmasowała ból  brzucha i zabrała się za jego rany. Za pomocą zaklęć wyswobodziła go z ubrań, pozostawiając go tylko w bokserkach. Przeraziła się, gdy zobaczyła ilość blizn na klatce piersiowej i nogach, a najgorsze było jednak to, że będzie czekać go kolejna blizna. Na jego piersi była paskudna rana. Hermiona wymówiła parę zaklęć magomedycznych, które zapamiętała z książek i doprowadziła ciało profesora do używalności. Tę najbardziej paskudą ranę owinęła bandażem, a resztę mniejszych polała dyptamem. W sumie nie musiała nic więcej przy nim robić. Usiadła obok jego łóżka i dzięki temu miała pewność, że wszystko jest w porządku. Na kilka minut się zdrzemnęła, jednak nie spała więcej. Nie mogła. Nie pozwalał jej na to ból brzucha, który tej nocy narastał. Próbowała rozmasować ból, złagodzić go zaklęciami, jednak nic nie skutkowało. Usłyszała szepty. Podniosła się i spojrzała na Snape’a. Szeptał coś i trząsł się przeraźliwie.
– Zostaw mnie… – szeptał. – Zostaw. – jego szepty przeradzały się w krzyki. – Mój Panie! Proszę…
Hermiona zastanawiała się, co ma zrobić w tej sytuacji. Nie chciała go budzić, bo potrzebował snu. Chwyciła go za dłoń, która zwisała z łóżka i zaczęła głaskać.
– Panie… – mówił już ciszej. Dotyk dziewczyny najwyraźniej go uspokajał. Postanowiła załagodzić całą sytuację. Zebrała całą swoją gryfońską odwagę w sobie i wślizgnęła się do łóżka profesora, a następnie oplotła swoimi dłońmi jego ciało. Z minuty na minutę robił się spokojniejszy. Nie trząsł się. Przestał szeptać. Spał spokojnie, tak samo jak chwilę później Hermiona.
>><< 
Severus nie pamiętał za dobrze wydarzeń ostatniej nocy. Nie otwierając oczu, przysunął sobie bliżej poduszkę. Dlaczego moja poduszka jest ciepła? pomyślał po chwili. I pachnie tak dziwnie kobieco. W sumie nawet przyzwoity ten zapach… stwierdził. Poprawił się jeszcze i poczuł coś na swojej twarzy. Otworzył w końcu oczy. Na jego twarzy były pasma brązowych włosów. Odgarnął je.
– Granger! – ryknął, o mało nie dostając szoku – Co ty robisz w moim łóżku?!
– Profesorze… Ja mogę to wytłumaczyć. – odpowiedziała zaczerwieniona. Wiedziałam, że to zły pomysł, stwierdziła w myślach.
– Słucham więc – posłał jej mordercze spojrzenie, a Hermiona, czując na swojej tali jego ręce, mówiła coraz bardziej zawstydzona. Jeśli nie chce jej w łóżku, to dlaczego dalej ją tuli? Opowiedziała mu o wydarzeniach ostatniej nocy. Snape jednak milczał. Wypuścił ją z objęć i usiadł na łóżku.
– A to co do cholery? – powiedział, wskazując na bandaż na jego piersi.
– Miał pan paskudną ranę, dlatego opatrzyłam ją i zabandażowałam.
Usiadła, tak jak on, na łóżku. Znów nic nie odpowiedział tylko podszedł do szafy, wyjął czyste ubrania i wyszedł z sypialni. Hermiona zaraz za nim. Skrzatka zostawiła jej czyste ubranie. Tego dnia miała na sobie zwiewną czarną koszulkę na ramiączkach i eleganckie spodnie w kolorze kawy. Włosy upięła szybko w kok i pobiegła do kuchni, przygotowując śniadanie – bez pomocy skrzatki, która uparcie chciała jej pomóc. Hermiona pozwoliła jej nakryć tylko do stołu. Dziewczyna podała jedzenie i usiadła za stołem, czekając na profesora, który za chwilę wyszedł z łazienki kompletnie ubrany. Nie patrząc na Hermionę zabrał się do jedzenia śniadania.
– Smakuje panu?
– Tak jak zawsze, bez większej rewelacji – stwierdził, pochłaniając tost z serem i czytając Proroka Codziennego, którego podrzuciła przed chwilą sowa.
– Starałam się. – powiedziała cicho. Snape chyba tego nie słyszał, ponieważ dalej czytał w spokoju gazetę. – A… mogłabym o coś zapytać?
– Byle szybko – burknął, popijąc kawę.
– Jak to się stało, że wrócił pan wczoraj w takim stanie?
– To moja sprawa, Granger – warknął, po czym wstał od stołu i jak zwykle ubrał na siebie pelerynę. –Dlatego nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy.
Wyszedł, a Hermiona została sama nad szklanką soku pomarańczowego.
>><< 
Snape wrócił późno, ale nie poszedł spać. Pracował dalej.
– Może pomogę panu? – zapytała Hermiona, dyskretnie wchodząc do pracowni.
– Nie potrzebuje pomocy – wycedził.
– A może jednak?
Podeszła bliżej, przyglądając się jego pracy.
– Nie sądzę. – Zmierzył ją groźnie wzrokiem. – Idź lepiej spać, to ci dobrze zrobi.
– Panu też.
– I mam znowu zobaczyć cię rano w łóżku? – Dodał coś do kociołka. Hermiona nagle zgięła się w pół. Nauczyciel nie zareagował na jej zachowanie. – Wolę poczekać, aż ty zaśniesz i iść bezpiecznie spać do SIEBIE – podkreślił ostanie słowo i obserwował zachowanie dziewczyny. Wiedział, że nie musi komentować tego co robi – wszytko to było skutkiem bólu brzucha.
– Wcale ni…
– Witajcie moi drodzy! – przerwał jej dyrektor, który właśnie wszedł do pracowni.
– Jeszcze tego tu brakowało… – Snape wywrócił oczami.
– Ciebie, też miło widzieć Severusie. – powiedział promiennie Dumbledore.  – Jak się miewasz, panno Granger?
– Profesor Snape jeszcze nie…
– Powinniśmy porozmawiać na osobność o stanie zdrowia panny Granger – przerwał jej dobitnie Mistrz Eliksirów.
– Nie ma takiej potrzeby. – Dyrektor uśmiechnął się szeroko do Snape’a, który zignorował zachowanie starca. – A więc jak się czujesz, drogie dziecko?
– Nie za dobrze… Bóle są czasami tak silne, że nie mogę spać – odpowiedziała mu.
– A jak idą prace nad eliksirem? – Dyrektor zwrócił się do obojgu.
– Cały czas nad tym pracuje – odpowiedział mu poirytowany Snape.
– A czy panna Granger nie jest w stanie ci pomóc?
– Ja chętnie pomogę profesorowi – powiedziała szybko Hermiona, zanim nauczyciel eliksirów zdążył odpowiedzieć. Posłał jej ponure spojrzenie, na co jedynie uśmiechnęła się tryumfalnie.
– Świetnie, moi drodzy. – Starszy nauczyciel pogłaskał się zadowolony po brodzie. – Więc nie będę wam przeszkadzał. – Skierował się zadowolony do wyjścia. – Do widzenia!
Zanim zniknął za drzwiami, Hermiona zobaczyła jak Albus Dumbledore puszcza do niej oczko. Szybko otrząsnęła się i zwróciła do profesora Snape’a.
– Więc co mogę zrobić?
– Absolutnie nic. – odpowiedział jej wściekle.
– Aha – zza drzwi wychylił się ponownie Dumbledore, a siwa broda zakołysała się radośnie – Hermiono pamiętaj, że gdyby profesor Snape stwarzał jakiekolwiek problemy, przyjdź z tym do mnie – uśmiechnął się znów i zniknął.
– Więc? – uśmiechnęła się szyderczo Hemiona.
– Przeczytaj najpierw notatki – Snape wskazał palcem na biurko.
>>3 dni później<<
– Eliksir już prawie gotowy. – powiedział spokojnie Snape, patrząc na dziewczynę, która siedziała w fotelu, kurczowo trzymając się za brzuch. – Idź się położyć, eliksir musi gotować się przez całą noc.
Dziewczyna bez słowa pożegnania wyszła z pracowni. Snape już nie mógł dłużej wytrzymać. Przedramię piekło go niemiłosiernie, więc gwałtownie podciągnął rękaw lewej ręki. Mroczy znak wił się na jego skórze. Szybko opuścił swoje komnaty, ignorując ciekawskie pytanie Granger, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Po kilku minutach marszu znalazł się przy punkcie aportacyjnym. Podwinął lewy rękaw szaty, uprzednio upewniając się, że nikogo nie ma dookoła. Poczuł szarpnięcie w podbrzuszu i chwilę później znalazł się w nieznanym, zaciemnionym pomieszczeniu. Z jego mroku wyłoniła się wężowa twarz.
– Witaj, Severusie. – powitała go znajomy głos. – Mój oddany sługo, chciałbym powierzyć ci pewne zadanie. – Wężotwarzy krążył wokół Snape’a jak sęp wokół padliny, obserwując jego reakcję i budując wokół nich nieznośne napięcie. –  Zabij rodziców tej szlamy. Granger.
– Panie mój…
– Masz jakieś zastrzeżenia? – przerwał mu.
– Jesteś Panie pewien, że to akurat ja powinienem zabić jej rodziców? To może być podejrzane.
Snape poczuł, jak Czarny Pan próbuje penetrować jego myśli. Ukrył wszystkie związane z dziewczyną, woląc nie dolewać oliwy do ognia.
– Czy ty się boisz Severusie? – Voldemort zatrzymał się tuż przed nim.
– Skądże.
– Więc wykonasz powierzone ci zadanie.
Czarny Pan uśmiechnął się wrednie i oddalił w mrok, a Severus wrócił do swojej pracowni. Sprawdził eliksir i ponownie się doportował. Tym razem znalazł się przed niewielkim, londyńskim domem. Chciał mieć to już za sobą. Wtargnął do domu. Z piętra usłyszał głos matki Hermiony. Wszedł po schodach na górę. Z jednego z pokoi wyszedł pan Grenger w szlafroku. Severus wycelował w niego różdżkę, z której popłynęła zielona wiązka światła.
>><< 
Hermiona siedziała na sofie przyglądając się tańczącym ognikom w kominku. Dzięki temu mogła zapomnieć o bólu brzuchu. Coś brzękło za drzwiami pracowni. Dziewczyna podniosła się i nasłuchując, powoli ruszła w stronę drzwi.
– Cholera jasna! – krzyknął głos zza drzwi, a Hermiona od razu go rozpoznała. To był Snape, ale dlaczego nie spał? Znów ten dziwny brzęk. Nacisnęła klamkę drzwi i gdy weszła do środka osłupiała. Profesor trzymał w ręku pustą butelkę whisky i  już chciał nią rzucić, gdy zobaczył Hermionę. Znieruchomiał. Butelka zaczęła wyślizgiwać mu się z dłoni.
– Czy wszystko w porządku? – zapytała mocno zdziwiona dziewczyna, zważając na stan, w którym był Mistrz Eliksirów.
– Granger. – podszedł szybko do niej. – Wynocha stąd.
Poczuła mocny zapach alkoholu, od którego zakręciło jej się w głowie.
– Powinien się pan położyć  – powiedziała ostrożnie, czerwieniąc się. Snape stał o wiele za blisko.
– Proponujesz coś? – uniósł wymownie brew, świdrując ją stalowymi tęczówkami.
– Nie, ale… – Delikatnie wyjęła butelkę z jego ręki i postawiła na podłodze. – Lepiej będzie dla pana, jeśli pan odpocznie.
– Wiem co dla mnie dobre, a co nie – mruknął i popchnął ją za drzwi.
– Profesorze…
– Do widzenia!
Zatrzasnął drzwi tuż przed jej nosem. Jak z dzieckiem! pomyślała oburzona jego zachowaniem. Znów usłyszała brzęk. Nie mogła pozwolić, żeby zdemolował pracownie, a co gorsza jeśli dobierze się do antidotum?
– Ty stary pijaku! – Zaczęła pięściami walić w drzwi. – Przebrzydły alkoholiku! – krzyczała.
– Zamknij się Granger
Drzwi otworzyły się, a Snape chwycił ją i mocno pocałował.
– CO PAN ROBI?!
– Długo mam cię jeszcze uciszać? – znów ją pocałował.
– Proszę przestać, to jest.. – brakowało jej słowa. – Jest... jest… jest niestosowne!
Zaczerwieniła się jak nigdy w życiu.
– A czy ja kiedykolwiek byłem stosowny? – uniósł brew i uśmiechnął się wrednie, następnie oparł ją o ścianę i kolejny raz pocałował.
– Proszę pana..
Jednak jej głos zaczął się łamać. Nie wiedziała co czuje. Zażenowanie? Strach? Radość?
– Oboje tego chcemy – wyszeptał do jej ucha, a ona zadrżała.
Jego głos… paraliżujący. Dłońmi krążył po jej plecach. Rzucił jej krótkie spojrzenie. Jego wzrok… cudownie przenikliwy. Miała wrażenie, jakby rozbierał ją oczami. Jego ręce czyniły cuda nawet przez materiał jej ubrań. W końcu udało mu się wsunąć dłoń w jej spodnie. Znów zadrżała, a on już dawno zatopił w niej swoje palce. Drugą ręką pieścił jej pierś przez materiał bluzki. Wisienką na torcie były jednak pocałunki, którymi ją obdarowywał. Powoli ściągnął z niej górę garderoby, potem dół. Na początek ucałował obie jej piersi, potem zajął się ich pieszczotą. Lekko przygryzał jej sutki, zsuwając się coraz to niżej, aż do jej czułego punktu. Wplotła dłonie w jego hebanowe włosy, gdy sprawiał jej przyjemność językiem. Nie długo potem doprowadził ją do euforii. Podniósł się i oddał jej pocałunek. Nie zauważył, że Hermiona w tym czasie zdążyła rozpiąć jego spodnie i pozbawić go bokserek. Potem… wszystko potoczyło się szybko. Dziewczyna słyszała, jak profesor zmysłowo warczy, gdy brała do ust jego przyrodzenie. Potem przysunęła go do siebie tak, że ocierała się o jego krocze, a w tym czasie jej zgrabne dłonie oswobodziły go z koszuli i surdutu. Nauczyciel po chwili jednym płynnym ruchem wbił się w nią, wywołując u dziewczyny jęki, które zwiększały jego podniecenie. Zaczął zwiększać tempo. Oboje doszli niedługo potem. Hermiona całym ciężarem ciała oparła się o ścianę.
– Odprowadź mnie do sypialni – zażądał Snape, uśmiechając się do niej szyderczo.
– Tak, proszę pana.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. Na tym się nie kończyło. Dla tej nocy mogło nie byś świtu.
>><< 
Za oknem musiała robić się już szarawo. Dziewczyna obudziła się w objęciach profesora. Odruchowo uśmiechnęła się, ale zaraz zmarszczyła brwi. Przecież on był jej profesorem, pomaga jej z litości, pewnie tylko ją wykorzystał… Westchnęła ciężko i delikatnie wyswobodziła się z objęć nauczyciela. Przebrała się w czyste rzeczy i wróciła na sofę. Tam zasnęła, dopóki rano nie obudził ją Snape.
 – Wstawaj. Śniadanie. – Dziewczyna usiadła nieśmiało za stołem. Zastanawiała się, czy pamięta wydarzenia ostatniej nocy. – Może tak „dzień dobry, panie profesorze?” – zwrócił jej uwagę. – Rodzice cię kultury nie nauczyli?
– Dzień dobry – powiedziała zamyślona, nalewając sobie herbaty. Jest dla niej sarkastyczny, więc chyba nie pamięta…
– Ale ruszaj się, Granger, mam zajęcia, a ty musisz jeszcze łyknąć odtrutkę – ponaglił ją. Hermiona zjadła szybko dwie kanapki z serem, popijając to truskawkową herbatą. Snape wyciągnął z szaty małą fiolkę z różowym płynem w środku. Odkorkował ją i podał dziewczynie. – Pij. – rozkazał. Hermiona przytknęła fiolkę do ust i wypiła jej zawartość. Poczuła, jak coś skręca się w jej brzuchu. Ból, który przyszedł zaraz po tym, był tak silny, że przed oczami widziała mroczki.
– Wszystko dobrze? – usłyszała, jak pyta Snape. – Granger?  – głos był coraz cichszy, aż w końcu wcale go nie słyszała. Czuła tylko ból. Zgięła się w pół i ogarnęła ją ciemność.
– Granger.
Ktoś powtarzał jej nazwisko.
– Granger.
Poczuła ostrą miętę. Nieprzyjemną. Otworzyła oczy. Nad nią stał Snape. Cucił ją wywarem z mięty. Nie czuła już bólu brzucha.
– Czy jestem zdrowa? – zapytała słabo.
– Tak. – odpowiedział jej pewnie. – Napij się herbaty. – Podał jej parujący kubek, a sam usiadł w fotelu obok sofy. – Granger, muszę ci o czymś powiedzieć.
– Słucham? – usiadła prosto.
– Twoi rodzice nie żyją. - W pierwszej chwili pomyślała, że to żart. Mało nie wypluła herbaty w reakcji na jego słowa, ale wtedy zobaczyła jego twarz. Zrozumiała, że nie żartował.
– Jak to?! – spanikowała.
– Musiałem ich zabić…
– Nie kończ. – odparła. – Ty cholerny dupku! – ryknęła. – Ty piepszony imbecylu!
Wylała na niego z impetem zawartość swojego kubka, a profesor syknął. Bez namysł podbiegła do drzwi i otworzyła je szeroko.
–Hermiono!
Snape ruszył za dziewczyną, jednak ona zdążyła zamknąć mu drzwi przed nosem. Oparł się o nie i westchnął ciężko. Nie tak miało być .
>><< 
– To nie tak miało być! – krzyczała w poduszkę Hermiona, cały czas płacząc. Trudno jej było uwierzyć, że nie zobaczy już uśmiechu matki, czy nie zagra z ojcem w szachy. Była sama, a on się do tego przyczynił.
>><< 
Kolejne dni były dla Hermiony jeszcze gorsze. Antidotum rzeczywiście pomogło, jednak cały czas przejmowała się śmiercią rodziców. Potem myślała, że może Snape kłamie, jednak szybko odrzuciła te myśli, gdy profesor McGonagal składała jej kondolencje. Rozmawiała także z Dumbledorem, który dał jej kilka dni dodatkowo na to, żeby mogła oswoić się z tą wiadomością. W jakiś sposób.
Te kilka dni Hermiona spędziła w samotności, płacząc w poduszkę i popijając herbatą. Gorzką czarną herbatą. Nie smakowała jej, ale piła. W przeddzień, kiedy miała iść na zajęcia odwiedziła ją Ginny. Z tego, co stwierdziła Harry i Ron, byli zbyt zajęci sobą, żeby porozmawiać z „przyjaciółką”. Hermiona nawet cieszyła się, że odwiedziła ją młoda Weasley. Mogła jej się zwierzyć z wydarzeń ostatnich tygodni, jednak jedyne co zachowała dla siebie to była ta noc z Severusem. To wspomnienie było tylko i wyłącznie dla niej. Pomoc Ginny okazała się skuteczna na tyle, że kolejnego dnia Hermiona z uśmiechem szła do Wielkiej Sali na śniadanie. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to wstrętny Nietoperz, siedzący za stołem ciała pedagogicznego. Nie patrzył na nią, wyglądał na zamyślonego i tak też Hermiona wolała myśleć. Pozostawaj z nim w relacji nauczyciel – uczeń, powtarzała sobie.
>> kilka tygodni później<<
Hermiona wstała wcześnie rano. Przeciągnęła się na łóżku i chwile potem była już w łazience. Zwróciła swoją kolacje. Wytarła usta papierem toaletowym.
– Co jest? – zapytała samą siebie i zwymiotowała jeszcze raz. Może coś mi zaszkodziło, stwierdziła i wróciła do pokoju, żeby założyć mundurek i iść na śniadanie do Wielkiej Sali.
– Cześć, chłopaki – przywitała się z Harrym i Ronem, którzy siedzieli już za stołem, rozmawiając o czymś zapewne o Quidditchu.
– Co u ciebie, Hermiono? – zagadnął ją Harry, obok którego usiadła.
– W porządku.
Uśmiechnęła się do niego i spojrzała na stół pełen jedzenia. Podniosło jej się.
– Co tak długo cię nie było? – Ron dosiadł się obok niej z drugiej strony.
– Właśnie. Dumbledore nie chciał nam nic powiedzieć .
– To długa historia – odpowiedziała szybko, próbując wybrnąć jakoś z tematu. O nie… znów. Zakryła obiema dłońmi usta i pobiegła do toalety. Znów zwymiotowała. Wytarła usta ręką i poprawiła mundurek. Po niezbyt udanych dwóch pierwszych lekcjach przyszła pora na eliksiry.
>><< 
Tak jak sobie postanowiła, z profesorem Snapem nie łączyło ją nic więcej poza szkołą. Z resztą na co ona mogła liczyć, jeśli on nie pamiętał nic z tej nocy? Nie miała nawet pojęcia, czy cokolwiek, co wtedy mówił, było szczere… Usiadła do ławki i wsłuchiwała się w głos nauczyciela, który na tej lekcji próbował im wytłumaczyć jak ciekawy jest eliksir życia. Hermiona oczywiście sporządziła sporo notatek z lekcji. Mimo iż zaczynało robić jej się słabo, nie przestawała pisać. Przeszły ją zimne poty. Potem oczy same jej się zamknęły i Hermiona po raz kolejny odpłynęła.
– Pst. – szturchnął ją Harry, który siedział ławkę za nią. – Wszystko okej?
Znów ją szturchnął, a dziewczyna przechyliła się na bok i jak kłoda upadła tuż pod nogi profesora Snape’a.
– A tej co? – zapytał niezbyt zainteresowany nauczyciel. – Granger, wstawaj.
Ron, zaniepokojony, od razu podbiegł do Hermiony.
– Hermiona! – Rudzielec potrząsnął nią mocno. – Hermiona! – Ponownie próbował ją ocucić, jednak bez rezultatu. – Profesorze ona zemdlała! – pisnął wystraszony.
– Wturlaj ją pod ławkę i zostaw, a ja poprowadzę dalej lekcje – wyminął przestraszonego gryfona, do którego dołączył Harry. – A więc eliksir życia…
– Snape, zaprowadź ją do skrzydła szpitalnego – odezwał się do niego Harry.
– Dla ciebie, Potter – zaczął nauczyciel eliksirów – profesor Snape. I gdzie magiczne słowo?
– Proszę, proszę! - Zdesperowany Ron rzucił się na nogi profesora.
– Weasley, zostaw mnie! – warknął poirytowany Snape. – Na miejsca! – posłał im takie spojrzenie, które równało się z Avadą. Podniósł dziewczynę z podłogi. – Minus pięćdziesiąci punktów od Gryffindoru. – powiedział z uśmieszkiem. – Od łebka.
– To niesprawiedliwe! – krzyknął Harry.
– Kolejne pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru. – powiedział, gdy stał już przy drzwiach. – Jeśli ktokolwiek ruszy się z klasy, obiecuję, że słono tego pożałuje. Potter, Weasley, idźcie po dyrektora. – oznajmił i wyszedł.
Wygląda tak... nie skończył. Skarcił siebie, że mógł pomyśleć o swojej uczennicy jak o kimś więcej. Szedł właśnie długim korytarzem, gdy Hermiona otwarła oczy.
– Profesorze?
– Coś ty brała, Granger, że wiecznie mdlejesz? Przecież jesteś absolutnie zdrowa.
W jego głosie było czuć złość.
– Profesorze, ja… Ja nie wiem, co się ze mną dzieje.
 Nauczyciel wywrócił teatralnie oczami i ułożył dziewczynę na łóżku szpitalnym, a następnie poszedł po pielęgniarkę. Gdy stwierdził, że oddał dziewczynę w dobre ręce odszedł bez słowa. Skręcał się z ciekawości, co znów mogło dolegać Granger. Może podświadomie martwił się o nią? Nie to nie mogło być to. Przecież ta noc była tylko przygodą, nic więcej. To tylko ciekawość.
– Moja droga… – Po krótkim badaniu pielęgniarka uśmiechnęła się do niej. – Jesteś w ciąży.
– SŁUCHAM?! – Hermionie oczy mało nie wyszły z orbit.
– Będziesz miała dzidziusia!
– Ale… – Hermiona poczuła, że panikuje. – Ja muszę skończyć szkołę! Nie mam czasu na dziecko!
– Ciekawe, kto jest tym szczęściarzem.
Pani Pomfrey potarła ręce z zadowolenia.
– Nie chce pani wiedzieć… Przepraszam. – powiedziała już ciszej. – Może to zostać między nami?
– Między nami? Sądzę, że profesor Dumbledore powinien się dowie…
– Proszę, sama im o tym powiem. – Nagle zauważyła, że do skrzydła szpitalnego schodzi dyrektor.  –Proszę.
– Dzień dobry, Poppy. – Dyrektor ucałował dłoń pielęgniarki. – Jak z Hermioną?
– Hermiona jest – starsza czarownica przerwała na chwilę i ta chwila była dla dziewczyny najdłuższą w życiu – osłabiona po chorobie. – dokończyła. – Czy byłaby możliwość, żeby Hermiona odpoczęła sobie jeszcze ze dwa tygodnie?
Dyrektor zadumał się na chwilę, przypatrując obu kobietom, po czym uśmiechnął się szeroko.
– Naturalnie, Poppy. W sprawach zdrowotnych zdaję się na ciebie.
>><< 
Minął tydzień, odkąd Hermiony znów nie było na lekcjach. Jednak jako pilna uczennica, sama nadrabiała zaległości, czytając książki. W tym dniu dziewczyna siedziała w pokoju wspólnym gryfonów przed kominkiem i czekała na resztę przyjaciół. Nagle coś przysłoniło jej oczy.
– Kto to? – zapytał jakiś męski głos.
– Ron przestań – powiedziała z kwaśnym uśmiechem.
– Pudło! – Fred wziął ręce z jej twarzy. – Co tu robisz sama? Może ci potowarzyszyć?
– Nie, dzięki. Czekam na Rona, Harry’ego i Ginny.
– W takim razie nie przeszkadzam.
Fred uśmiechnął się i odszedł w stronę dormitorium chłopców. Zaraz po tym, jak zniknął, do salonu weszła Ginny. Poczekały na spóźniających się chłopców, a gdy wszyscy siedzieli już razem, Hermiona odchrząknęła.
– To o czym chciałaś nam powiedzieć? – zaczęła Ginny, wyraźnie podekscytowana.
– No dobrze… – Hermiona nie bardzo wiedziała, jak ma powiedzieć o wszystkim przyjaciołom. Nie miała pojęcia jakich słów użyć, jak w ogóle zacząć… Postanowiła prosto z mostu. – Tylko się nie śmiejcie, proszę. – Uśmiechnęła się nerwowo. – Jestem w ciąży.
– O matko! – krzyknęła Ginny po krótkim szoku, rzucając się na przyjaciółkę, żeby jej pogratulować.
– Nie wiedziałem, Ron, że wy już… - Harry spojrzał na Rona, a widząc jego tępy wyraz twarzy, zdębiał. Ron wyglądał jakby dostał tłuczkiem w głowę, a jego szczęka wisiała niemal przy podłodze.
– Z kim niby? – przemówił po chwili rudy chłopak.
– Wkręcasz nas, prawda? Bo skoro… – zaczął Harry, nerwowo się śmiejąc.
– To nie żart. – przerwała mu poważnie dziewczyna. – Jestem w ciąży z… z profesorem Snapem.
– Z KIM?! – zapytała cała trójka chórem.
– No ze Snapem.
Na policzki Hermiony wypłynęła czerwień.
– Jak? Kiedy? Gdzie? – zaczął ogłupiały Ron.
– Czym cię napoił? – Harry przyglądał się jej tak jakby była upośledzona umysłowo.
– Pewnie cię zmusił! – krzyknął Ron i wstał z kanapy. – Znajdę go i...
– Spokojnie chłopaki! – uciszyła ich Ginny. – Jeśli sądzicie, że Hermiona w tym momencie potrzebuje oszczerstw na temat tego co zrobiła i z kim, to się mylicie!
– Zabije go! – wykrzyczał Ron. – Zabije!
– Ronaldzie, opamiętaj się! – Hermiona, doprowadzona do szału, również się podniosła.
– Zgwałcił cię?
– Nie! O czym ty w ogóle myślisz?
– Czyli zrobiłaś to z nim bo go…
– … kochasz? – dokończył za przyjaciela Harry.
>>3 tygonie później<<
Hermiona zaczęła znów normalnie uczęszczać na zajęcia, pomimo tego, że czasami była osłabiona i miewała dziwne bóle brzucha. Pani Pomfrey mówiła, że to mogą być skutki zaklęcia, które rzucił na nią Snape. Pielęgniarka chciała porozmawiać o tym z nauczycielem eliksirów, jednak Hermiona kategorycznie jej tego zabraniała. Dziewczyna miała szczęście, że Poppy jest tak wyrozumiała i pomocna. Gryfonka umawiała się z nią na cotygodniowe wizyty, żeby sprawdzić czy ciąża przebiega prawidłowo. Wizyty miała zawsze w piątek wieczorem.
Gdy ściemniło się, a zegar w pokoju wspólnym wybił godzinę osiemnastą, Hermiona wyszła z wieży Gryffindoru i powoli kierowała się do Skrzydła Szpitalnego. Starała się, żeby nikt jej nie zauważył. Skryła się za jednym z filarów, kiedy na jej drodze pojawił się Filch ze swoją kotką. Odetchnęła z ulgą, gdy woźny odszedł. Już miała iść dalej, gdy ktoś chwycił ją za ramię.
– A dokąd to, panno Granger?
Dziewczyna odwróciła się i jęknęła, widząc osobę, której wystrzegała się jak ognia.
– Profesorze Snape, ja…
– Co ty? Nie wymyślaj mi – puścił jej ramię.
– Pani Pomfrey prosiła, żebym przyszła jej pomóc – powiedziała odważnie, bacząc na każde słowo.
– Czyżby?
Uniósł brew i pociągnął dziewczynę za mundurek, aż do skrzydła szpitalnego.
– Hermiono! – ucieszyła się pielęgniarka. – I ty, Severusie… – dodała, już z mniejszym entuzjazmem – Co ty tu robisz?
– Czy to prawda, że panna Granger miała ci dzisiaj w czymś pomóc?
Zmrużył lekko oczy. Poppy spojrzała na Hermione, która pokiwała jej lekko głową.
– Tak, to prawda – odpowiedziała mu czarownica.
– Niech ci będzie.
Spojrzał wściekły na Hermionę i odszedł. Już od kilku tygodniu próbował dowiedzieć się, gdzie ta przeklęta gryfonka wychodzi każdego wieczora w piątek. Przeszedł przez drzwi skrzydła szpitalnego i wpadł na kogoś.
– Cholera jasna – zaklął cicho Snape.
– Dropsa? – Dyrektor poprawił jedną ręką przekrzywione okulary, a w drugiej trzymał paczuszkę cukierków.
– Nie.
–Severusie, wiesz już? – Dyrektor nie pozwolił odejść młodszemu koledze, co chwilę wkładając sobie do ust cukierka.
– Wiem co? 
– Dlaczego Hermiona znika każdego wieczora w piątek – odpowiedział podekscytowany.
– A to ja myślałem, że przed tobą nic się nie ukryje – uśmiechnął się do niego kpiąco Severus.
– Niektóre rzeczy niestety umykają mojej uwadze. – Albus powiedziała to tak, jakby wiedział, co zaszło pomiędzy kolegą a uczennicą. To była jedna z nielicznych rzeczy, które Snape chciał ukryć przed Dumbledorem. – Może jednak dropsa? Mam truskawkowe – pochwalił się.
– Nie. I nie mam pojęcia co się dzieje z Granger.
Tym razem Snape’owi udało się uciec od kłopotliwych pytań dyrektora.
>>dwa miesiące później<<
Hermiona wstała wcześniej i przygotowywała się do lekcji. Z każdym kolejnym dniem coraz ciężej było jej podnieść się z łóżka. Jej ciąża przebiegała prawidłowo, a co w związku z tym – brzuch powiększał się.
Jak co rano, Hermiona ubrana w mundurek o rozmiar większy, rzucała na siebie zaklęcie, dzięki któremu mogła ukryć brzuch. Dzięki temu czuła się dużo bardziej komfortowo. Nie chciała, żeby wszyscy uczniowie wytykali ją palcami i wymyślali plotki na jej temat.
>>trzy miesiące później<<
– Dzień dobry, Hermiono. – Profesor Dumbledore zatrzymał ją na korytarzu. – Czy mogłabyś ze mną porozmawiać przez chwilkę?
– Oczywiście – uśmiechnęła się do niego dziewczyna.
– Zapraszam do mojego gabinetu.
Ruszył, a Hermiona próbowała dotrzymać mu tempa. Nie mogła chodzić zbyt szybko, ale też nie mogła dać pozorów, że coś jest nie tak jak powinno.
– Proszę. – zachęcił ją gestem dłoni, aby weszła do środka. – Usiądź.
Odsunął jej krzesło, a sam usiadł naprzeciwko niej. Pogładził swoją brodę. Z szuflady w biurku wyjął różową paczuszkę, po czym zaczął zajadać się małymi, różowymi cukierkami. Hermiona odchrząknęła, wytrącając tym samym dyrektora z zamyślenia.
– Ahh tak. – Zjadł kolejnego dropsa. – Może… – Wyciągnął do niej rękę z różową paczuszką.
– Nie, dziękuje.
– Dobrze, dobrze. – powtórzył. – Chciałbym cię prosić, abyś pomogła profesorowi Snape’owi.
– Sądzę, że profesor radzi sobie świetnie sam – odpowiedziała dość poważnie, po chwili namysłu.
– To dla dobra Zakonu. – Znów zjadł dropsa. – Potrzebujemy teraz więcej eliksirów, Voldemort jest blisko. – Wcisnął dwa kolejne cukierki do ust. – Bardzo blisko.
– Robię to tylko dla dobra Zakonu – powiedziała w końcu Hermiona.
– Oczywiście, drogie dziecko. A teraz zmykaj na lekcje.
Dziewczyna podniosła się z miejsca i już chciała wyjść, gdy nagle wpadło jej do głowy pewne pytanie.
– A od kiedy zaczynam współpracę z profesorem Snape’m?
– Najlepiej od dzisiaj, idź do niego od razu po lekcjach.
Dyrektor posłał jej kolejny ciepły uśmiech, od którego dziewczynie robiło się niedobrze.
– Do widzenia – odpowiedziała mu trochę ponuro i ruszyła na lekcje. Zbieg okoliczności chciał, że były to eliksiry.
>><< 
Praca ze Snape’m nie była niczym nadzwyczajnym. Nauczyciel dalej był dla niej niemiły i sarkastyczny. Czyli nic się nie zmieniło, pomyślała Hermiona, gdy była w swojej sypialni i przebierała się w czyste ubrania, żeby zaraz iść do lochów.
– Hermiono  – usłyszała, a kiedy się odwróciła, zdziwienie przykuło ją do podłogi.
– Ron co… Co ty tu robisz? Przecież to dormitorium dziewczyn, nie mogłeś tu wejść…
– Harry mi pomógł. – wytłumaczył się rudzielec, po czym zaczął zbliżać się do dziewczyny. – Chciałem cię tylko zobaczyć.
– Przecież widzisz mnie każdego dnia. – odparła, lekko zdenerwowana. – Nie wiem jak udało się wam to zrobić, ale pewnie jeszcze tego pożałujecie.
Uśmiechnęła się pod nosem i zaczęła składać brudne ubrania. Ron usiadł obok niej na łóżku. O wiele za blisko.
– Pewnie tak, ty zawsze masz racje.
– Ron śpieszę…
– Możemy razem wychować to dziecko. – Te słowa tak ją zdziwiły, że nie odepchnęła ręki chłopaka, która właśnie dotknęła jej brzucha. – Nie ważne, że jest Snape’a.
– Ron, ja naprawdę się śpie… – Przytknął palec do jej ust.
– Ciii… nic nie mów.
Pocałował ją, na co Hermiona gwałtownie go odepchnęła.
– CO TY ROBISZ RONALDZIE?!
– Chce ci tylko pomóc wychować tego bękarta – odpowiedział trochę podenerwowany.
– Bękarta?! – powtórzyła, niedowierzając własnym uszom. – Jesteś po prostu potworem.
– To Snape jest potworem! Skrzywdził cię! – wykrzyczał Ron, który najwyraźniej do tej pory się powstrzymywał.
– A tobie dalej o to chodzi? Naprawdę? Jesteś żałosny Ron! – Wstała i oburzona weszła do kominka. –Lochy – wypowiedziała i zniknęła w zielonych płomieniach. Z hukiem wypadła z kominka.
>><< 
Snape usłyszał głośny huk z kominka.
– Dobry wieczór – powiedziała szybko, podchodząc do kociołka na ogniu.
– W końcu, Granger. – przywitał ją sucho Snape, odrywając się od swojej pracy. – Znów się spóźniłaś. Czy ty choć raz nie…
Zamilkł, spostrzegając dziwną wypukłość w okolicach jej brzucha. Czy to mogło być to o czym myślał? Zaszedł ją od tyłu. Spojrzał przed ramię i rzeczywiście. Ona jest w ciąży. Obrócił dziewczynę bez ostrzeżenia w swoją stronę.
– Co to jest? – Wskazał palcem na brzuch.
– Nie twoja sprawa – odparła szybciej, niż zdążyła pomyśleć.
Cholera… Przez Rona zapomniała rzucić zaklęcie. 
– Nie jesteśmy na „ty”, Granger. – przytrzymał ją, gdy próbowała się obrócić. – Więc? Czyje to dziecko, pochwal się.
Uśmiechnął się szyderczo, w myślach zastanawiając się czy nie jest przypadkiem jego.
– Na pewno nie pana – odpowiedziała mu, czerwieniąc się lekko.
– No to może to bachor rudzielca, albo co gorsza Pottera – Jego uśmiech ociekał jadem.
– Jest pan nie do zniesienia – powiedziała wściekle, w dalszym ciągu próbując obrócić się w stronę kociołka.
– To, kto jest tym ów nieszczęśnikiem?
– Thomas, Dean Thomas – powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.
– Już upadłaś tak nisko? – W końcu odsunął się od niej, a Hermiona odwróciła się i od razu sprawdziła eliksir w kociołku. – Zachowujesz się jak zwykła ulicznica – uśmiechnął się ironicznie.
– A pan jest pieprzonym dupkiem!
Uderzyła go w policzek i szybko wyszła z lochów. Miała go dość. Miała dość tego miejsca.
>><< 
– To nie możliwe, Poppy… – Dyrektor uśmiechnął się ciepło do pielęgniarki. – Naprawdę? Zaraz do niego pójdę, musze mu pogratulować.
Dumbledore odwrócił się i ruszył do lochów. Pielęgniarka nie zdążyła go już zatrzymać.
>><< 
– Severusie – Dyrektor wszedł bez pukania do pracowni.
Snape zerknął na niego zirytowany.
– Zapukać nie łaska?!
– Gratuluje ci, mój drogi chłopcze!
– Czego znowu, do cholery?
Popatrzył na dyrektora, który wyglądał jak obłąkany. Pewnie te dropsy zastąpiły mu już mózg, stwierdził Snape.
– Wiesz już czy to chłopiec czy dziewczynka? A może bliźniaki? – mówił uradowany staruszek.
– O czym ty mówisz?
– Jesteś przecież ojcem. Wiedziałem, że Hermiona jest w ciąży, ale nie przypuszczałem, że…
– Hermiona… – powtórzył Snape i wybiegł z pracowni. – Wiedziałem! – mówił do siebie w drodze do wieży Gryffindoru. – Głupia dziewczyna.
Uczniowie ze zdziwieniem patrzyli na profesora, który mówi sam do siebie. Stanął przed obrazem Grubej Damy i zażądał, żeby go wpuściła do środka. Ta jednak ani myślała mu na to pozwolić. W końcu był ślizgonem. Snape zauważył, jak grupka pierwszorocznych gryfonów zbliża się do obrazu. Zaczepił ich i kazał powiedzieć hasło. Wystraszeni uczniowie wydukali hasło, a Snape już chwilę potem, pokonując bariery do dormitorium dziewcząt, stanął przed zapłakaną Hermioną.
– Minus dwadzieścia punktów od Gryffindoru – powiedział i dopiero teraz dziewczyna zdała sobie sprawę z jego obecności w pokoju. – Dlaczego mnie okłamałaś? – usiadł obok niej na łóżku.
– Dlaczego pan odejmuje punkty? – zapytała, ocierając łzy z policzków.
– Odpowiedz, Granegr – zażądał i przysunął się bliżej niej.
– To pan już wie…
Z jej oczu znów popłynęły łzy.
– Odpowiedz – ponaglił.
– Bałam się, że pan… – przerwała i zagryzła mocno dolną wargę. – … mnie odrzuci. – spojrzała w oczy nauczyciela. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak blisko niej jest. – Przepraszam – wychlipała.
– Kolejne dwadzieścia punktów od Gryffindoru – uśmiechnął się szyderczo.
– Za co?

– Za głupotę – powiedział, chwytając lekko jej podbródek. Zmusił ją, aby na niego spojrzała i pocałował ją lekko. Nie musiał nic więcej mówić. 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Szachista: Rozdział 8 [OSTATNI!] ~Zaklecie namierzajace

Wraz z końcem wakacji przychodzę do was z końcem mojego opowiadania. Dla ciekawskich wyjaśniam dlaczego nie będę ciągła tego w dalszym ciągu, a dlatego, że ja zwykle nudzę się szybko jeżeli piszę długie opowiadanie i po prostu boje się, że jeżeli z początku się wkręcę to gdzieś w środku opowiadania, nagle moja wena pryśnie. Ale mam dla was coś na pocieszenie. Zaczęłam pisać dłuższą miniaturkę. Więc oczekujcie kolejnego wpisu!
PS. Mam nadzieję, że nie zawiodę was tym rozdziałem! 
PS2. Dziękuje tym wszystkim, którzy czytają, komentują!
PS3. Po raz tysięczny dziękuje Hachi za zbetowanie! <3

>><<
„Ludzie są jak szachy, jednak strata każdego boli”
Był ciepły wrześniowy dzień. Hermiona już od roku nie bywała w Denar. Jedyną osobą z miasteczka, z którą miała kontakt, była Minerwa. Odwiedzała ją i informowała o najnowszych ploteczkach. Stąd Markiza wiedziała, że sędzia Lucjusz Malfoy został brutalnie zaatakowany przez nieznanego napastnika. Wszystkie brukowce o tym huczały. Hermiona mogła się nawet pochwalić, że ma jeden egzemplarz Proroka Codziennego, w którym widnieje Malfoy odgrażający się, że znajdzie "Gnoja, który mu to zrobił". Z blizną ciągnącą się przez czoło aż do czubka nosa, wyglądał jeszcze okropniej. Przypomniała sobie wydarzenia tej pamiętnej nocy. Pamiętała każdy oddech, każdy krzyk, każdą minutę tego horroru, każdy jego dotyk. A potem... On znów ją uratował. Pojawił się znikąd i zaopiekował  nią. Czemu nie jechałam wtedy powozem?! - nie umiała tego rozgryźć. Karciła się za tak nieumyślne zachowanie. Gdyby nie chęć bycia skromną, nie odmówiłaby Albusowi. Chciał ją odwieźć, ale ona widziała, jak błagalnie patrzy na nią Minerwa. Uległa jej, a teraz Hetman zapłaci za to, co jej zrobił.
>> pół roku wcześniej<<
- Chciała odejść i odeszła. - prychnął, popijając ognistą. - Była tylko zabaweczką do kolekcji - roześmiał się i odpalił papierosa.
- Mógłbym coś wtrącić? - zapytał spokojnie Korneliusz .
- Gadaj – warknął. W jego towarzystwie zachowywał się inaczej, był bardziej stanowczy i arogancki, niż gdy był sam lub przy niej.
- Ona była inna, pamiętasz panie o tym?
Hetman wiedział o tym i to bardzo dobrze, ale nie zależało mu na tym.
- Najważniejsze, że podałeś jej serum. - uśmiechnął się wrednie. - Jesteś taki sam jak ja. - Korneliusz nie odzywał się. Układał ingrediencje na półkach. - A teraz wynocha, wychodzę. Wrócę na kolację.
>><< 
Nie jestem taki sam jak ty, wcale nie podałem jej tego serum zapomnienia, myślał w drodze do salonu. Moje kłamstwa doprowadzą mnie do zguby. Może nawet pozbawią życia, ale co jeśli mogłem wybrać pomiędzy życiem, a ratowaniem uczuć niczemu niewinnej kobiecie? Jestem dżentelmenem. Przeżywałem już, jak on, bez żadnych skrupułów, wyrzucał za drzwi kobiety, ale teraz nie mogłem na to pozwolić. Ona była inna, a on nie widział jej wyjątkowości.
 >><<
Niebo ogarnęła czerń. Było bezkresne i gładkie jak tafla wody. Korneliusz ustawił na szklanym stole dwa białe talerze ze złotymi zdobieniami i karafkę dla pana i siebie. Może dziś pozwoli mi się napić? Albo lepiej, może pozwoli mi jeść z nim przy jednym stole? Dostawił sobie także filiżankę na swoją ulubioną, cytrynową herbatę. Pomiędzy talerzami ustawił danie główne - pstrąg łososiowy z warzywami i cytryną.  Poprawił jeszcze srebrną, połyskującą narzutkę, która ciągnęła się wzdłuż stołu i czekał. Czekał godzinę, drugą, aż w końcu podparty na łokciu zasnął.
- Cholera! - obudził go gwałtowny krzyk i trzaśnięcie drzwiami. Do salonu, gdzie zwykle jedli, wparował Hetman z furią w oczach. Korneliusz wstał z miejsca wyraźnie zaspany i stanął tuż za krzesłem, na którym siedział - Gdzie ona jest? - warknął mierząc sługę groźnym wzrokiem.
- Kto? - zapytał spokojnie.
- Dobrze wiesz kto - odpowiedział Hetman, zbliżając się w jego stronę i wyciągając z rękawa różdżkę.
- Chodzi panu o pannę Rose?
- Nie zgrywaj niewiniątka.
Hetman był już na tyle blisko, że Korneliusz był na wyciągnięcie ręki.
- Panie mój, ja nie wiem, gdzie jest panna Rose - skłamał służący. Wiedział gdzie jest, jak wygląda i jaka jest jest prawdziwa tożsamość.
- Może zacznijmy inaczej. - Hetman usiadł za stołem, w dłoni nadal ściskając różdżkę. - Siadaj. - rozkazał, a chudy mężczyzna drżąc wykonał polecenie. - Zacznę od tego, że odwiedziłem panią Romualdę Blackberry. Ma dwadzieścia pięć lat i od czterech lat jest szczęśliwą mężatką - Jego ton z rozwścieczonego zmienił się na spokojny. - Oczywiście zaprzyjaźniłem się z panią Blackberry do tego stopnia że chciała oddać mi swoje ciało, lecz i tu mamy haczyk, ja nie mogę jej skalać. - posłał Korneliuszowi spojrzenie godne bazyliszka.
 - Nie rozumiem - stwierdził mężczyzna po krótkiej analizie tego, co powiedział mu jego pracodawca.
 - Nie rozumiesz? - zapytał kpiąco Hetman, wstając i chyląc się przez stół do pracownika. - Nie mogłem do cholery jej dotknąć! - ryknął. - Tak samo jak innych! Sprawdziłem to - dodał mierząc go groźnym spojrzeniem.
- Ale co ja mam z tym wspólnego? - Mężczyzna czuł, jak wzbiera w nim strach. Pierwszy raz od lat czuł lęk wobec swojego Pana.
- Dam sobie rękę uciąć, że ty wiesz, gdzie ona jest. - obszedł stół dookoła. - Więc wyjaw mi to, bo z pewnością pamiętasz to kim byłem i jakie rzeczy robiłem oraz dla kogo pracowałem. - Korneliusz poczuł na swojej szyi zimną różdżkę swojego pana. – Drgniesz, a posmakujesz najbardziej wyszukanych klątw.
Po czole sługi spływały strużki potu. Jego strach mieszał się z paniką. Nie miał pojęcia o uroku, który Hermiona rzuciła na Hetmana. Mogła uprzedzić go, a wtedy przygotowałby się na tę sytuacje.
Korneliusz jeszcze nie raz tej nocy zawył z bólu rażony klątwą. Gdyby nie przysięga, jaką złożył na pewno już dawno by się złamał.
>><< 
Po trzecim dniu tortur, Korneliusz był wyczerpany. Ledwo mógł podnieść się z łóżka i zrobić porządki w domu. Był wściekły na Hetmana. Chciał wstać i umyć podłogę, odkurzyć meble. Był uzależniony od tego. Chciał żyć w ładzie, wszystko to było wynikiem  poprzedniego życia. Również jego pan do dziś odczuwał jego skutki. Zniszczył się. Przed wojną był inny. Zanim poznał tę Evans. Wojna złamała człowieka, a dziewczyna - serce. Dlatego się tak mści. Chce, żeby każda z kobiet miała tak samo złamane serce, jak on przez te wszystkie lata. Usiadł na łóżku i spojrzał na zegar. Było już po dziesiątej. Już dawno powinien być na nogach. Wstał z łóżka i lekko się zachwiał. Dotarł do drzwi i otworzył je. Wychylił głowę na korytarz. Panowała na nim absolutna cisza. Zamknął drzwi pokoju i zszedł do składziku po środki czystości. Szorował i polerował dom ostatkami sił. W porze obiadowej, jak to zwykle bywało, nakrył stół i podał jedzenie. Pomimo tego, co Hetman mu zrobił, czekał na niego. Minęło piętnaście minut odkąd wybiła czternasta, a jego pracodawca w dalszym ciągu nie pokazywał się. Nałożył jedzenie na talerz i ruszył w stronę sypialni swojego pana. Zapukał trzy razy. Nikt mu nie otworzył. Pociągnął za klamkę, a drzwi ustąpiły.
- Przepraszam. – wychrypiał słabo. – Przynio..
W pokoju nikogo nie było. Ruszył w stronę pracowni. Tak samo jak przedtem zapukał w drzwi i tym razem usłyszał stłumiony głos:
- Odejść! – krzyknął
- Przyniosłem obiad.
- Co ja powiedziałem? – ryknął.
Sługa wraz z posiłkiem wrócił do salonu i sam zajął się jedzeniem. Z początku nie przejmował się zachowaniem swojego pana, ale ten z dnia na dzień pił coraz więcej, palił i co gorsza coraz mniej wychodził z pracowni. Spędzał tam całe dnie i noce. Doszło nawet i do tego, że przesiedział tam dwa tygodnie bez kontaktu ze światem.
Chudy mężczyzna jak co sobotę zajął się odkurzaniem mebli. Zaczął od swojego pokoju. Wyjrzał przez okno. Chciał podziewać piękną pogodę. Skrzypnięcie drzwi. To niemożliwe, stwierdził i wybiegł z pokoju na korytarz.
- Mam – wychrypiał Hetman i uniósł w jego stronę fiolkę z żółtym płynem w środku.
- Cóż to? – zapytał zaciekawiony sługus, podchodząc bliżej i próbując przyjrzeć się substancji.
- To antidotum – uśmiechnął się wrednie mężczyzna. Korneliusz zrezygnował jednak ze zbliżania się do swojego pracodawcy. Czuł, jak jego ciało nasiąkło potem, eliksirami i dymem tytoniowym. Ta mieszanka nie dawała przyjemnego zapachu, wręcz przeciwnie - ostry odór. Służący nie wytrzymał i zatkał nos chusteczką nasiąkniętą płynem do mycia mebli. Pierwszy raz widział swojego pracodawcę w takim stanie. Miał lekki zarost, podkrążone  oczy i brudne ubrania.
- Antidotum na co?
- Na urok. – odparł jego pan i zmierzył wzrokiem zachowanie służącego. Zdał sobie sprawę w jakim jest stanie. – Zrób śniadanie, zaraz przyjdę – mruknął i zniknął za drzwiami swojej sypialni.
>><< 
- Wychodzę! – krzyknął na odchodne, nie tykając nawet śniadania. Ekscytacja przeważyła nad wszystkimi innymi potrzebami. Koniecznie musiał wypróbować to antidotum. 
>>trzy miesiące później<<
- Jak myślisz, czy on czasami mnie wspomina? – zapyta Hermiona swoją przyjaciółkę Minerwę, która siedziała naprzeciwko niej, ściskając filiżankę z herbatą.
- Nie chciałabym cię okłamać. Nie mam pojęcia. – popatrzyła na nią ukradkiem. – A ty myślisz o nim? – Policzki Markizy zrobiły się czerwone, a ręce zaczęły drżeć. Uśmiechnęła się niewinnie. – Myślisz. – oznajmiła aptekarka z ukrytym strachem.
>><< 
- Kolejną butelkę! – ryknął i rzucił w Korneliusza pustą.
- P-panie – zająkał się brunet, unikając lecącej w jego stronę butelki.
- Mówię coś, a wiesz że nie lubię się powtarzać. – Uniósł pustą szklankę do ust i spróbował się napić. – Do cholery, sam mam sobie ją przynieść? – Wstał z fotela w którym siedział, zachwiał się i upadł z hukiem tuż obok fotela. Korneliusz nie czekał długo. Podbiegł do swojego pana i pomógł mu usiąść obok fotela.
- Jak się Pan czuje? – zapytał zmartwiony sługa.
- Ja już tego nie czuje.
- Czegóż?
- Ich wszystkich, są, są, są… – powtarzał, nie umiejąc skończyć.
- Są? -  powtórzył za nim służący.
- Nudne. Mam wrażenie, że one wszystkie to – przełknął głośno ślinę – dziwki – Ostatnie słowo prawie wypluł.
- A ona? – zapytał Korneliusz.
>><< 
- Zachlałabym się za śmierć – oznajmiła wściekle Hermiona, wstając z fotela i histerycznie łapiąc się za głowę.
- To moja wina, zaczęłam temat. Przepraszam, wszystko będzie dobrze - starsza kobieta obserwowała każdy jej ruch.
- Będzie dobrze? – powtórzyła ironicznie. – Nic nie będzie dobrze – Popatrzyła na butelkę czerwonego wina, która stała za oszklonymi drzwiami komody. Podeszła bliżej i wyjęła ją. Odkorkowała i powąchała trunek. Alkohol pachniał tak samo, jak ten na ostatniej kolacji z nim. W pierwszej chwili uśmiechnęła się na to wspomnienie, ale potem wzgardziła sobą.
- Nie zrobisz tego. – powiedziała stanowczo Minerwa, wstając z fotela, w którym siedziała i skierowała się w jej stronę. - Zostaw to – Hermiona przytknęła butelkę do ust, a po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. Aptekarka jednym szarpnięciem wyrwała jej alkohol z ręki i odstawiła na stolik, po czym przytuliła przyjaciółkę.
- Nosze jego dziecko. – powiedziała, płacząc w jej ramię. – Co ty byś zrobiła wiedząc, że ojciec dziecka pieprzy się z każdą napotkaną kobietą?
>><< 
- Odnaleźć ją, odnaleźć, odnaleźć ją... – powtarzał pod nosem, cały czas krążąc po posesji. Wchodził z piętra na piętro, aż w końcu zatrzymał się przed drzwiami sypiali, w której spali razem. Wszedł do środka i poczuł znajomy zapach jej perfum - róże. Dał ponieść się woni, która zaprowadziła go do leżącej na łóżku białej męskiej koszuli. Miała ją pierwszej nocy, gdy tu spała. Podniósł ubranie i wpatrywał się w nie, jakby to ono miała dać mu rozwiązanie. I dało. Dlaczego od razu o tym nie pomyślałem? Zaklęcie namierzające! Ale czy starczy mi tylko zapach jej perfum? Skierował różdżkę na ubranie i wymówił zaklęcie. Z różdżki wystrzeliła niebieska wiązka. Skupił się bardziej na zaklęciu. Materiał pokryła niebieska poświata. Koszula podskoczyła i zaczął wydobywać się z niej niebieski dym, przybierając nieokreślone kształty. Wypełnił prawie całe pomieszczenie. Hetman poczuł, że stapia się z dymem, który zaczął go wciągać. Przed nim zaczęły pojawiać się jakieś obrazy. Niezbyt wyraźnie je widział. Zmrużył oczy i poczuł, że leci. Najpierw widział całe Denar, lasy, potem jakiś dom otoczony drzewami i różami. Przeniknął do środka i stanął na środku pokoju. Zaczął się rozglądać. Ujrzał ją. Siedziała plecami do niego, a jej długie kręcone włosy spływały wzdłuż ramion. Słyszał jej głos, ale nie mógł pojąć słów. Chciał ją zobaczyć. W miarę tego jak się do niej zbliżał, obraz rozmazywał się. Wyciągnął rękę, żeby chwycić ją za ramię. Już prawie dotknął jej, lecz dym porwał go z powrotem. Teraz wiedział gdzie ją odnaleźć.
>><< 
Hermiona spojrzał wystraszona za siebie. Poczuła czyjąś obecność, ale nikogo nie było. Całkiem sama siedziała w swoim ulubionym, wysłużonym fotelu.
>>Teraźniejszość<<
 Hermiona powoli zapominała, jak wygląda miasteczka w którym się urodziła .Wspominała chwile, jakie tam przeżyła. Przerwało jej niestety pukanie do drzwi. Zdziwiła się, bo Minerwa nie uprzedzała jej, że przyjedzie. Podeszła do drzwi frontowych i poczuła coś dziwnego. Nacisnęła klamkę i w pierwszej chwili zastanawiała się, czy ich nie zatrzasnąć.
- Witaj – Usłyszała dobrze znany baryton. Stał tuż przed nią bez maski. Był teraz taki, jaki powinien.
- Czego chcesz? – warknęła wściekle.
- Porozmawiać.
Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Nie rzuci mu się w ramiona i nie powie „Kocham cię, wybaczmy sobie!”. Nawet by tego nie chciał.
- Nie jest za późno na rozmowę? – zapytała oschle.
- Nigdy nie jest za późno.
Popatrzył szczerze w jej oczy, a ona dopiero teraz mogła się mu przyjrzeć. Miał wyostrzone rysy twarzy i usta… które teraz zaciskały się w jedną linię. Na ich wspomnienie robiło jej się gorąco.
– Nie będę tu tak stał, wpuść mnie.
Nigdy się nie zmieni! pomyślała i zaprosiła go do środka. Usiedli naprzeciwko siebie w przytulnym saloniku.
- Tak więc... – zaczęła. – O czym chcesz porozmawiać? – Minęła chwila zanim zareagował. Odchrząknął i dopiero się odezwał.
- O nas.
- Nas? – zdziwiła się.
- Ja... nie umiem rozmawiać o uczuciach. Umiem tylko wymagać – Nie patrzył na nią, pierwszy raz czuł coś w rodzaju strachu.
- Więc czego wymagasz ode mnie? – założyła ręce na piersi.
- Przebaczenia – odpowiedział krótko.
- Przebaczenia. – powtórzyła. – Nie sądzę, byś na nie zasługiwał po tym wszystkim. Widziałam na własne oczy, jak byłeś w ramionach innej kobiety. Jakbyś się poczuł, gdyby kobieta, którą kochasz, zdradziła cię z innym? Pamiętam wszystko, co do ułamka sekundy. Druga w nocy, a ciebie nie było w łóżku. Mówiłeś, że idziesz do pracowni. Sądziłam, że się zasiedziałeś, tylko szkoda, że nie sam. Uciekłam, Korneliusz mi pomógł. Pogodziliśmy się.
- Masz rację. Nie liczę, że mi wybaczysz, bo jesteś wyjątkową – zaczął gładzić swoje przedramię – I rozsądną kobietą.
- Wyjątkową przez to? – podciągnęła rękaw swojej sukni. Na jej nadgarstku widniała figura szachowa. Jej figurą był skoczek.
- Przez to – potwierdził i zrobił to samo. Na jego nadgarstku był wyryty hetman.
- Co to  oznacza? – pogłaskała znamię.
- To jest coś w rodzaju twojego ilorazu inteligencji. Ja nazywam to dostępnością. Jeśli jesteś pionem, ulegniesz bez skinienia palcem i twa aura będzie wyczuwalna od razu. Jeśli skoczkiem jak ty, będzie trudniej, abyś uległa, ale nie jest to niemożliwe. Wtedy twoja aura nie jest wyczuwalna od razu. Jeśli natomiast jesteś hetmanem, jak ja... Prawie – podkreślił to słowo – prawie niemożliwym jest to, byś dotarła do serca tej osoby. Tylko jednej osobie się to udało.
- Lili.– skończyła za niego. – Znam tę historię. Korneliusz mi opowiedział.
- Tobie również się to udało. – dodał, patrząc szczerze w jej oczy, a ona zaniemówiła. – Chciałbym, żebyś mi wybaczyła, choć to niewykonalne. Na próżno tu przyszedłem – podniósł się z fotela i ruszył w stronę drzwi.
- Czego jeszcze ode mnie oczekujesz? – zapytała, wstając z fotela i tym samym zatrzymując go.
- Żebyś mnie pokochała – znów popatrzył na kobietę, która stała tuż za nim.
- Dobrze Severusie – odpowiedziała. Czuła się jakoś inaczej, w końcu mogąc wymówić jego imię. Zarzuciła ręce na jego szyję, stanęła na palcach i pocałowała go lekko. – Wybaczam Ci. Widzę skruchę w twych oczach. – W odpowiedzi na jej słowa, Severus pocałował ją namiętnie. Odkąd zrozumiał swój błąd, odmawiał sobie styczności z kobietami. Trwało to już od dwóch miesięcy. – Nie rób mi tego więcej.
- Obiecuję. – odpowiedział i pierwszy raz odkąd go poznała, widziała jak się uśmiecha. Chciała do końca życia pamiętać ten uśmiech – Nie śmiałbym.
- W sumie to – udała zamyślaną – nie sądzę, byś poniósł odpowiednią karę – uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- Słucham?
- Muszę cię ukarać – odpowiedziała z tym samym uśmiechem, dobierając się do jego spodni. On aż głośno jęknął, gdy dotknęła jego ciała. - Cicho. – upomniała go. – Alan śpi.
- Alan?! – powtórzył.
- Ciiii. – przytknęła palec do jego ust. -  Masz syna.
- Co mam? – patrzył na nią z tępym wyrazem twarzy.
- Chodź. – Chwyciła go za rękę i zaprowadziła do sąsiedniego pokoju. Stanęli razem nad łóżeczkiem, gdzie spał mały chłopczyk w zielonej piżamce. – To twój syn. – ścisnął mocniej jej dłoń.
- To niemożliwe – powiedział cicho.
- Ma twoje oczy. – uśmiechnęła się lekko i patrzyła, jak chłopczyk w łóżeczku budzi się. Najpierw patrzył na nowego „przybysza” z zainteresowaniem, a potem jakby gdyby nic wyciągnął ku niemu rączki i uśmiechał się. Severus spojrzał na Hermione pytająco. – Weź go – powiedziała, prawie śmiejąc się z miny, którą zrobił na te słowa.
Książe Snape wyjął chłopczyka z łóżeczka i uniósł w górę, a on zaśmiał się i znów wyciągnął rączki, tym razem, żeby wtulić się w ramię taty.

Koniec.